wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział XXIII

Siedzieliśmy jeszcze chwilę, po czym zdecydowaliśmy się w końcu zejść na ziemię. Potem Niall poszedł gdzieś z kumplami, a ja weszłam do środka z zamiarem odnalezienia Liama i przeproszenia go za zniknięcie, a także inne sprawy.

Po zobaczeniu stanu salonu moje źrenice rozszerzyły się dwukrotnie. Nie chodziło tu o ogólny bałagan, czyli walające się puszki, kubki, jedzenie, a nawet ubrania. Nie chodziło o niemiły zapach, który namawiał do natychmiastowego wyjścia. Bardziej przeraził mnie stan pokoju. Dywany były pozgniatane w kulki, szczątki porcelanowych figurek, w tym ta Barack Obamy, zostały porozrzucane po wszystkich kątach. Ściany były zachlapane płynami, których pochodzenia nawet nie chciałam znać, deski podłogowe powyginane w różne strony. Poszycia kanap były całe pocięte i poszarpane, a ta czarna, skórzana, na której niedawno siedziałam, zawierała piramidkę śpiących ciał ludzkich. Oczywiście nie była ona dość obszerna, także i tak znaleźli się ci, którzy oblegali podłogę, za poduszkę uznając brzuch znajomego (albo i nieznajomego, ale to akurat nie miało znaczenia).

Zaczęłam zastanawiać się, co na to Niall i w jaki sposób uda mu się to posprzątać. Chyba powinnam przyjechać w poniedziałek po szkole i mu pomóc, on w życiu się z tym nie ogarnie, a to tylko jeden pokój; aż strach myśleć, jak wyglądają inne. Naprawdę przestraszyłam się tego wszystkiego, ale może nie powinnam? W końcu nigdy nie bywam na tego typu imprezach, nie znam się. Skąd mam wiedzieć, czy na każdych świętowanych urodzinach nie kończysz na poszarpanej, drogiej kanapie, wetknięty między stosik ludzi?

Kręcąc głową, weszłam do kuchni. Nie była dużo gorsza od salonu; przynajmniej nie leżały tam żadne ciała. Oparłam się ręką o blat i mimowolnie zerknęłam w stronę zegara.

4:37

Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo ciężką mam głowę i drżące nogi. Faktycznie, trochę już późno. Moje ciało dawało o sobie znać.

Powinnam znaleźć kogoś w miarę trzeźwego i poprosić, aby odwiózł mnie do domu, czy wyjść i złapać autobus? I czy w ogóle jeżdżą tu autobusy? Może lepiej taksówkę?

Nagle przypomniałam sobie o pewnym fakcie. Jeśli wrócę do domu o tej godzinie, moja mama znowu będzie mnie wypytywać i mieć do mnie wąty. Nie ma opcji, muszę zostać.

Stałam tak jeszcze chwilę, a potem uznałam, że wobec tego nie mam gdzie spać, a naprawdę głupio było mi iść ułożyć się na podłogę, obok tych wszystkich nieprzytomnych ludzi. Niewiele myśląc, chwyciłam za losowy trunek ze stołu i nalałam do szklanki, która wydawała się czysta. Jeśli już muszę tu być, to nie będę stać bezczynnie.

Jeden łyk, drugi, trzeci… Po czwartym zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie miałam pojęcia, co to, ale było naprawdę mocne. Ruszyłam chwiejnym krokiem w stronę wyjścia i oczywiście na kogoś wpadłam.

Nie musiałam nawet podnosić głowy, aby dowiedzieć się, kto to. Rozpoznałam go nie tylko po tak znanym mi zapachu, ale samej sylwetce. Przede mną stał nikt inny, jak Harry Styles. I właśnie w tym momencie moje wszelkie próby zapomnienia choć przez chwilę o brunecie legły w gruzach.

- Hej – powiedział szybko, odsuwając się trochę w lewo.

- Przepraszam – wymamrotałam z zamiarem wyminięcia go, ale nie zrobiłam nawet kroku. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

- Nic nie szkodzi.

Zapadła cisza, i zdecydowanie nie była ona komfortowa. Myślałam o tym, jak to możliwe, że praktycznie cały czas zdarza się, że jestem sam na sam z tym chłopakiem, mam tyle okazji, ale wciąż nie jestem w stanie wyznać mu prawdy. Całej prawdy.

Może to przez te jego oczy?

Zdawało się, że mijały godziny, nim w końcu zdecydowałam się odezwać.

- Hej – i naprawdę, nic innego nie przychodziło mi do głowy. Chłopak zaśmiał się cicho, po czym pospieszył z odpowiedzią.

- Heeej – przeciągnął sylabę, co spowodowało u mnie mały podskok żołądka. Nie pozostałam więc dłużna.

- Heeej Aniołku – wiedziałam, że to doprowadzi go do szału. I nie myliłam się.

- Ej! Nie zaczyna – odparł, biorąc głębokich oddech. - Nie jestem Aniołem, kochanie.

- Nie wierzę ci – prychnęłam, jakby to nie było dla nas obu oczywiste.

- To prawda – spoważniał. -  Jak mogę być Aniołem wyrządzając tyle złego?

- Jedna znacznie więcej przynosisz dobra.

Naprawdę lubię, kiedy się ze mną droczy, jednak trochę przesadzał z tym całym swoim złem. Miałam wylane na to wszystko, co zrobił. Ja swojego przekonania nie zmienię.

- Co z tego? Anioł nie wyrządza żadnego zła, a ja całkiem nieźle nabroiłem.

- Mów sobie, co chcesz. Dla mnie i tak zawsze będziesz moim Aniołem Stróżem.

Harry zamknął na chwilę oczy, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jego rysy twarzy wyrażały głębokie zdziwienie, a ja wiedziałam, że gdyby nie alkohol krążący w naszych ciałach, nigdy byśmy tego nie wypowiedzieli. To jednak się dla mnie nie liczyło.

Tą bitwę wygrałam. Zobaczymy, co z następnymi.

- Stróżem? Jakim stróżem?

- Normalnym? – zakpiłam, jednak wyraz jego twarzy nie uległ zmianie.

- Nie mam żadnych mocy, nie mieszkam w niebie i naprawdę daleko mi od aniołka.

- Czy to nie jest dla ciebie wystarczająco oczywiste, Harry? Ciągle chronisz mnie przed złem, tarapatami, wszystkim dookoła. To ty sprawiasz, że budząc się każdego dnia nie zakopuję się pod kołdrę ze strachu i bezradności, lecz wstaję i idę do szkoły. Dzięki tobie to wszystko ma jakiś sens i…

Hej, stop. Wystarczy. Zaraz się zagalopujesz, a tego nie chcesz.

Posłuchaj. Nie chcesz tego. Będąc wstawionym łatwo wypowiadać słowa, trudniej potem je naprawić.

Przecież nie możesz tak po prostu…

- I co? – Harry spytał cicho  i niepewnie, zmieszany przygryzając wargę. Wziął głęboki oddech, jakby przygotowując się psychicznie do usłyszenia moich słów… A także udzielenia na nie jakiejś konkretnej odpowiedzi. Po chwili jego oczy zabłysły, jakby będąc gotowe. Nie wiem, po czym to wywnioskowałam, ale przecież musiałam coś powiedzieć, tak? Niekoniecznie prawdę.

Nie wolno ci. Nie wolno ci.

Po prostu ci nie wolno.

- Jesteś… po prostu nim jesteś i nic tego nie zmieni, Harry – wypaliłam, spuszczając głowę w dół, aby nie widzieć jego wzroku.

Brunet wykonał krok do przodu, a ja nic z tym nie zrobiłam. Pozwoliłam mu zbliżyć się w siebie, pozwoliłam mu ująć ręką mój podbródek i przejechać po nim opuszkiem kciuka. Pozwoliłam mu nawet wpatrywać się w moje oczy z coraz większą głębią, co i ja uczyniłam. Staliśmy tak chwilę, niebezpiecznie zbliżając się z każdą sekundą, gdy nagle w sąsiednim pokoju coś upadło na ziemię. 

Omalże nie podskoczyłam. Niepewnie postawiłam jedną nogę do tyłu, aby zwiększyć odległość między nami.

- Kim? – spytał zdezorientowany, szybko otrząsając się z tego transu, co także i ja uczyniłam.

To było straszne.

- No Aniołem Stróżem, a o czym my rozmawiamy? – udało mi się choć w miarę zachować trzeźwość umysłu.

Chłopak zachichotał, a ja z nim, ponieważ to było zaraźliwe. Obserwowałam, jak blask w jego zielonkawych oczach znowu nabiera na sile, a kąciki jego ust idą w górę, tworząc małe zagłębienia w obu policzkach. Prześliczny widok.

Napięta atmosfera szybko uleciała, jednak pozostawiła te okrutne, strzelające na wszystkie strony motylki w brzuchu. Ugh.

- Pójdę już – mruknęłam, ruszając w stronę drzwi.

- A ja z tobą.

Chciałam mu się sprzeciwić, ale widząc te uparcie w jego oczach porzuciłam tą myśl. Niech będzie.

- Zamówię taksówkę, a ty idź po nasze kurtki – rzuciłam, ruszając z powrotem do kuchni, gdzie najprawdopodobniej zostawiłam swoją komórkę. Na szczęście leżała na blacie, więc wykręciłam numer i podałam adres domu blondyna, a następnie ruszyłam w stronę drzwi, aby znaleźć Harry’ego i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Los jednak miał inne plany.

Będąc już praktycznie za drzwiami ujrzałam jego. Mimo wszystko wciąż powodował we mnie obrzydzenie i… strach. Moje serce przyśpieszyło momentalnie, a moje płuca przestały ze mną współpracować. Próbując złapać oddech, rozpaczliwie zrobiłam parę kroków na przód, taranując ludzi i chyba nawet dając komuś z całej siły z łokcia, ale w tamtej chwili mało mnie to obchodziło. Ponieważ właśnie wtedy, ku mojemu przerażeniu… on też je zrobił.

To nie powinno być tak, że boję się swojego ex, ale po ostatnich wydarzeniach…

Kątem oka zobaczyłam podjeżdżającą taksówkę i w jednej chwili podjęłam prostą i lekkomyślną decyzję. Ścisnęłam mocniej telefon i puściłam się biegiem w stronę pojazdu, nie oglądając się za siebie, nie myśląc o skutkach i nie przejmując się brakiem kurtki. Otworzyłam drzwi i dosłownie wpadłam do środka, podając adres mojego domu. Kierowca tylko kiwnął głową i bez słowa odjechał.

Harry’s pov

Obudziłem się następnego dnia rano, ostrożnie pocierając obolały bark. Mało pamiętałem z ubiegłej nocy, ale najwyraźniej ten szczególny moment, jak dostanie łokciem w plecy, niestety  utkwił mi nie tylko w pamięci, ale i na ciele… W postaci siniaka.

Wstałem rozkojarzony i sięgnąłem telefon, z którego wydobywały się te denerwujące wibracje. Odblokowałem go jedną ręką i wyświetliłem wiadomość.

Wezwanie z pracy. Świetnie.

Szybko wciągnąłem na siebie losowe ubrania, drugą ręką rozmasowując swoją głowę, która dosłownie huczała od wczorajszego alkoholu. Ponieważ zostawiłem swoje auto u Nialla, po prostu zadzwoniłem po taksówkę i władowałem się na tylne siedzenie. Oparłem głowę o szybę, rozkoszując się jej zimnem i próbując poukładać sobie w głowie wydarzenia wczoraj.

Amy uciekła. Nie wiedziałem, dlaczego i to mnie martwiło, a u mnie w domu leżała jej kurtka, którą kazała mi zabrać… Nie zrobiła więc wtego specjalnie, i to pogrążyło mnie w jeszcze większej zadumie.

Nagle fala wspomnieć uderzyła we mnie z prędkością światła.

Znowu nie mogłem przestać myśleć o tym paraliżującym momencie wczoraj, a raczej dzisiaj nad ranem. To było dziwne, bo jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Było to wręcz… magiczne, jakby pomiędzy nami był bardzo silny magnez oddziałujący z naszymi ciałami. I, co najgorsze, przyciągał on z mocą zbyt silną; była poza moją kontrolą. Trans, z którego rozpaczliwie próbowałem się ocknąć, chociaż nie chciałem.

Wiedziałem jednak, że to było niewłaściwe. Nie powinienem był tego robić. A najlepiej, jakbym od razu o tym zapomniał, przecież dobrze wiem, że mi nie wolno.

Żeby to tylko było takie proste…

Po dojechaniu na miejsce zapłaciłem z nadwyżką kierowcy (jakoś mam tak w zwyczaju) i udałem się do budynku, którego szczerze nie znosiłem. Kojarzył mi się z wszystkim, co najgorsze – przymusem, przemocą i niebezpieczeństwem. Mam nadzieję, że to wszystko wkrótce się skończy.

Udałem się na górę, wyczuwając tą charakterystyczną, ohydną woń. Chyba nie doczekam się tu nigdy żadnej sprzątaczki, mu po prostu to nie przeszkadza. Tak, jakby wszystko to go już nie obchodziło… Trochę smutne.

Udałem się na górę, spodziewając się znaleźć tam George’a i nie myliłem się. Typ siedział przy swoim kubeczku, popijając jakiś napój, który z pewnością nie był kawą ani sokiem pomarańczowym i zaczytany w jakiejś gazecie. Wziąłem głęboki oddech i udałem się w jego stronę, a on momentalnie uniósł wzrok.

- Nie mam teraz czasu, Styles, poczekaj na swoją kolej – odparł znudzonym głosem, a ja zacisnąłem dłonie w pięści. To on do cholery mnie tu ściągnął, niech sam sobie czeka. Wiedziałem jednak, że każde słowo więcej tylko pogorszy sytuację, więc nie odezwałem się słowem i udałem się w stronę kanapy. Już miałem usiąść, gdy poczułem silne pociągnięcie za ramię. Odwróciłem się i napotkałem zdezorientowane spojrzenie Seana.

- Mam newsy, które z pewnością nie przypadną ci do gustu – mruknął, a ja tylko kiwnąłem głową i wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów, udając się z nim na balkon. Nie mam w zwyczaju palić, ale każdy pretekst jest dobry, aby opuścić pomieszczenie, nie wzbudzając podejrzeć u szefa.

- O co chodzi? – zapytałem, ostrożnie zamykając za nami drzwi. Zmierzyłem go wzrokiem. Sean to drań, ale nie ściągnąłby mnie tutaj, gdyby nie chodziło o coś ważnego.

- Chodzi o Amy.

Zadrżałem. W pierwszej chwili pomyślałem, że może się w niej zabujał, ale nie, to nie mogło być to. 

Zacząłem mieć złe przeczucie, więc ponagliłem go ruchem ręki. Przygryzł wargę, najwyraźniej zastanawiając się, jak delikatnie mi to powiedzieć, żeby mnie nie zdenerwować.

- Słuchaj, jeśli myślisz, że obwijając w bawełnę sprawisz, że moje nerwy nie eksplodują… To wiedz, że już ci się nie udało, same napięcie, które produkujesz, już mnie wystarczająco wkurzyło. Wal prostu z mostu.

- Widziałeś nowe zlecenie Jamesa? – spytał, a ja pokręciłem głową. James to jeden z naszych współpracowników, zamieniłem kiedyś z nim kilka słów.

Wtedy do mnie dotarło.

Nie oglądając się za siebie i nie zważając na niego, wbiegłem prostu biura i stanąłem przed biurkiem George’a. Miałem gdzieś to, że kazał mi czekać. Czułem, jak krew pulsowała mi w żyłach i przybierała prędkość z każdą sekundą. Nie umiałem zapanować nad tym wszystkim, nad gniewem. Wiedziałem, że przegiął.

- Chyba sobie kurwa kpisz – wysyczałem, a ten tylko podniósł na mnie wzrok, marszcząc brwi. Rzucił mi pytające spojrzenie, kiedy ja nadaremno próbowałem nie rzucić się na niego z pięściami.

- Jak śmiałeś?

- Słuchaj, nie wiem, czemu na mnie krzyczysz, jestem twoim szefem. W dodatku nie mam pojęcia, o co ci… - powiedział opanowany, ale ja nie mogłem już tego wytrzymać.

- Wiem. O. Ostatnim. Zleceniu. Jamesa – wycedziłem, biorąc głębokie wdechy.

- No i?

- No i masz je anulować! Nie zgadzam się na to, rozumiesz?! Możesz sobie nadużywać innych, ale ją zostaw. Zostaw. Ją. Do. Kurwy.

- Jeśli nie?

- Możesz się pożegnać z pracodawcą.

- Nie wolno ci – na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.

- Posłuchaj. Nigdy, nigdy cię o nic nie prosiłem. Mam do tego prawo, czaisz? – przerwałem, widząc, że jego kąciki ust unoszą się coraz wyżej w górę. – Umowa jest jasna. Jej nie tykasz.


George pokręcił tylko głową, a ja obróciłem się i wyszedłem z pomieszczenia, oddychając z ulgą, że nie muszę tam już przebywać. Wiedziałem, że tym razem wygrałem.
_________________________________________________

Wyjątkowo udało mi się zdążyć na czas... Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu haha. Mam nadzieję, że dalej tak będzie :P.
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, ostatnio stuknęło 10 000! Jestem naprawdę szczęśliwa z tego powodu, dziękuję :)
Jak minęły Wam święta? U mnie jakoś nie było atmosfery w tym roku, ale nie były aż takie złe, w końcu jednak wystrój i jedzenie zawsze mile się kojarzy, co nie?
Przypominam, że ATF znajduje się również na wattpadzie, bo ostatnio coraz więcej osób pyta - klik.
Następny rozdział pojawi się dopiero w nowym roku, także... Można powiedzieć, że to ostatni rozdział 2015! Ten blog wydaje mi się już taki stary, haha.
Zastanawiałam się, czy powinnam aktualizować playlistę? Dawno tego nie robiłam, bo szczerze - zapomniałam o tym, ktoś z tego korzysta? Może powinnam zrobić taką ogólną, bez przydzielenia do rozdziałów?

Szczęśliwego sylwestra, bawcie się dobrze!

All the love,
/N.I.

wtorek, 15 grudnia 2015

Rozdział XXII

Siedziałam na kanapie, czekając, aż wróci Liam. Nogami nerwowo szurałam po ziemi, próbując się trochę uspokoić i poukładać fakty. Chłopak poszedł załatwić mi trochę wody, podczas gdy ja postanowiłam zostać na czarnej, skórzanej kanapie w kącie salonu. Od czasu naszego wejścia nie zamieniłam z Harrym ani słowa. Możliwe, że było to spowodowane zwykłym strachem, możliwe, że po prostu rozsądkiem. Bałam się, co może wyniknąć z naszej rozmowy na imprezie, podczas której byłam dość… niestabilnie emocjonalna po tym, co wydarzyło się przed wejściem, a przynajmniej tak się czułam po czterech szotach. Oprócz tego trochę huczało mi w głowie i nie wiem, czy byłabym w stanie cokolwiek zrozumieć.

Rozejrzałam się wkoło. Wszyscy wydawali się świetnie bawić – jakiś chłopak pożerał usta swojej tymczasowej zabawce, ludzie oblegali bar, pijąc drink za drinkiem, nieco dalej ktoś leżał na podłodze. Kątem oka zauważyłam samotnie siedzącego Zayna, który wyglądał podobnie jak ja. Miałam wrażenie, że on również nie lubi pojawiać się na tak dużych imprezach zwłaszcza, jeśli nie ma nikogo, do kogo mógłby się odezwać. W końcu co można tu robić? Spotykasz ludzi, upijasz się, tańczysz, a potem albo kończysz tak, jak ja, albo budzisz się na podłodze, na trawie lub co gorsza w czyimś łóżku. Dla mnie nie ma w tym większej frajdy, no może poza początkiem, który bywa dość efektowny. Niestety nie miałam pojęcia, co powinnam robić po 2:00 w nocy, gdy wszyscy dookoła byli zajęci sobą nawzajem.

Uśmiechnęłam się do mulata, a on odpowiedział tym samym. Nie wyglądał na wrogo nastawionego ani takiego, który miałby coś przeciwko towarzystwu, więc wstałam z zamiarem dołączenia do chłopaka. Nie sądziłam jednak, że przedarcie się przez względnie mały tłum będzie takie trudne. Kilka osób zdążyło na mnie wpaść i mnie poturbować, zanim chociażbym się do niego zbliżyła.
Zrobiłam kolejny krok do przodu i już już miałam zakończyć tę mordęgę, gdy coś mignęło mi przed oczami. Omalże nie zarejestrowałabym fioletowych włosów, zmierzających ku wyjściu. To jednak nie ich kolor sprawił, że serce zabiło mi szybciej – to naszyjnik, który miała na szyi. Naszyjnik w kształcie samolocika. Ubrana była w skąpą, czarną sukienkę i miała na sobie mocny makijaż, także ledwo ją poznałam i pewnie nie udałoby mi się to, gdyby nie wisiorek.
Prędko porzuciłam pomysł dostania się do Zayna i zaczęłam przedzierać się przez tłum w inną stronę. Musiałam ją dogonić. Byłam zdeterminowana, jak nigdy dotąd. Robiłam co w mojej mocy, już nawet nie zawracałam sobie głowy.

Wydawało mi się, że mijały minuty, kiedy rozpaczliwie próbowałam dostać się na zewnątrz, bo niewątpliwie w tym kierunku zmierzała nieznajoma.

Znowu ją widziałam. Tajemnicza dziewczyna, która jest tak ważna dla Harry’ego. Zaczęłam zastanawiać się, od jak długiego czasu są razem, bo w tej chwili nie uchodziło to mojej wątpliwości. Nie wiedziałam dokładnie, dlaczego, po prostu… Pasowała do niego. Była naprawdę piękna, ale nie starała się jakoś tego ukazać, wręcz przeciwnie – próbowała ginąć w tłumie. Miałam ochotę wypytać ją o tyle rzeczy, na które Harry nie chciał udzielić mi odpowiedzi – na przykład takie banały typu kiedy się poznali, jak i skąd ma samolocik… To znaczy wiem skąd, ale w jakich okolicznościach go dostała. Zżerała mnie ogromna ciekawość i mimo że z całego serca jej zazdrościłam, to przecież nie mogłam na to nic poradzić.

Wypadłam w końcu na świeże powietrze i dokładnie w tym samym momencie ktoś popchnął mnie z całej siły tak, że upadłam na ziemię. Próbowałam pozbierać się jak najszybciej, ale prawy łokieć niestety dawał o sobie znać. Zobaczyłam wyciągniętą rękę przede mną, więc chwyciłam ją i w końcu stanęłam na nogi.

- Przepraszam – powiedział szybko brunet stojący przede mną. Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, uważnie rozglądając się dookoła. Dziewczyna, którą tak bardzo chciałam poznać znowu mi uciekła, a wraz z nią wszystkie odpowiedzi na moje pytania. Świetnie.

Z całej siły próbowałam opanować gniew na chłopaka, nawet jeśli było to przypadkiem. Ok, może nie chciał, ale nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo spieprzył ten moment. Przewróciłam więc tylko oczami i przyjrzałam mu się bliżej. Był to typowy brązowooki brunet – nie wyróżniał się niczym, oprócz uśmiechem, który był u niego naprawdę naturalny. Ubrany był w ciemne kolory (jakaś czarna bluza i dżinsy), także to wszystko sprawiało, że przeszedł mnie dziwny dreszcz. I wtedy zdałam sobie sprawę, że gdzieś już go widziałam.

- Nie szkodzi – odparłam szybko z zamiarem szybkiego odejścia, jednak nie ruszyłam się z miejsca. Poprawiłam wychodzący kosmyk włosów z mojej kitki, czekając, aż odejdzie. To jednak nie nastało.

- Coś się stało? – uniosłam brew, patrząc na bruneta, jednak ten nie zareagował. Wciąż stał przede mną z dziwnym wyrazem twarzy i naprawdę nie wiedziałam, co miałam o tym wszystkim myśleć.

- Nie, ja tylko… Naprawdę przepraszam.

- Mówiłam już, nic się nie stało – mruknęłam, stając się odrobinę poirytowana. Czego ten typ ode mnie chce?

Nagle coś mnie tknęło. Spojrzałam na niego uważniej, próbując dokładnie przypomnieć sobie jedno ważne wydarzenie.

- Ty jesteś Sean, prawda? – zapytałam szybko z lekko trzęsącym się głosem. Doprawdy, nie wiem skąd to moje zdenerwowanie, najwyraźniej moja aspołeczna strona znowu daje o sobie znać.

- Taa, skąd wiesz?

- To ty byłeś tym, któremu Harry stłukł samochód – zachichotałam, przypominając sobie scenę z naszym „wypadkiem”. Nie wiedziałam, dlaczego to wydawało mi się w tamtej chwili takie zabawne. Może to przez alkohol, który wciąż krążył w moim organizmie.

- Ah tak. A ty jesteś tą, przez którą został on stłuczony – jego głos naprawdę nie brzmiał przyjemnie. Momentalnie się ogarnęłam, a następnie cofnęłam się o krok. Żarty się skończyły.

- Nie znam nawet twojego imienia, złociutka – uśmiechnął się jakoś tak… sadystyczne, jakby był jakiś psychiczny czy coś. Przełknęłam ślinę, a przez moje plecy przeszedł dreszcz. Nie.

- I nie poznasz – powiedziałam, udając naprawdę pewną siebie, nawet, jeśli było to dalekie od prawdy. Ciemnowłosy rzucił mi szybkie spojrzenie, gdy nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłam się z prędkością światła, po to, aby zauważyć tam… Nialla. Blondyn stał przede mną uśmiechnięty od ucha do ucha, z kluczykami od samochodu w ręce.

- Hej, Sean – przywitał się, a następnie z powrotem przeniósł swój wzrok na mnie. – Dobrze się bawicie?

- Właściwie to… - zaczęłam.

- Ah tak, nie będę wam przeszkadzał… - wtrącił, ale ja momentalnie mu przerwałam.

- Nie, już skończyliśmy. Koniec tematu – brunet rzucił mi nienawistne spojrzenie, a ja zdążyłam tylko posłać mu triumfalny uśmiech zanim zniknął w domu właściciela. Nie skupiałam się jednak na nim dłużej, ciekawość wzięła górę.

- Wszystko w porządku? – spytałam Nialla, a ten tylko przygryzł nerwowo wargę, spuszczając wzrok, abym nie mogła w nim zobaczyć żadnych emocji. Nie był zbyt dobrym aktorem, nie.

- Tak – odpowiedział krótko neutralnym głosem. Uniosłam brew, ale on tylko pokręcił głową. W porządku, niech będzie.

- Więęęc…? – przeciągnęłam sylabę, pokazując mu, że ja wciąż czekam.

- Ale co?

- Nie udawaj głupiego, proszę cię. Nie przyszedł byś tutaj, gdybyś nie miał żadnego problemu i nie chciał się wygadać.

- Nie bierz tego do siebie, ale naprawdę jesteś najodpowiedniejszą osobą – rzucił mi półuśmiech, starając jakby zakryć swoje zażenowanie. Uznałam to za mega urocze, nie wiedzieć czemu.

- Na górę? – spytałam z zamiarem ruszenia w stronę jego domu, ale chłopak miał inne plany.

- Mam lepsze miejsce – odparł, ruszając na tyły budynku. Przygryzłam wargę i ruszyłam za nim zastanawiając się, co znowu wpadło mu do głowy. Nie znałam może go zbyt dobrze, ale nie wyglądał na szalonego. Chociaż kto go tam wie.

Jak można się łatwo domyśleć, do tamtego miejsca nie dochodziło już prawie żadne światło, także z trudem poruszałam się za jego sylwetką, nie mówiąc już o odczytywaniu wyrazu jego twarzy, co było już zupełnie niemożliwe. W pewnym momencie chłopak się zatrzymał i spojrzał na dość niskie drzewo, którego czubek wystawał nieco ponad dach domu, po czym z powrotem przeniósł swój wzrok na mnie. Zaśmiałam się nerwowo.

- No chyba nie – cofnęłam się o krok, ale blondyn był szybszy, chwytając za mankiet. Znieruchomiałam. Tak blisko…

Zabierz tę rękę.

- Dawaj – popchnął mnie delikatnie do przodu, jednocześnie wyswabadzając z uścisku. Uff.

- Ty tak na poważnie? – parsknęłam, a on tylko wyszczerzył się w odpowiedzi. Uniosłam brew, patrząc na niego jak na idiotę, jednak ten nawet nie drgnął. Ugh.

Podeszłam ostrożnie do pnia i chwyciłam obydwoma rękoma za gałęzie na wysokości mojej głowy, po czym podjęłam nieudolną próbę wejścia wyżej. Usłyszałam za sobą śmiech, po czym dwie silne ręce podniosły mnie w górę tak, abym mogła swobodnie stanąć na grubszej gałęzi.

- Bardzo śmieszne, Horan – parsknęłam, gdy ten, wciąż mając ten bezczelny uśmieszek na ustach, wszedł za mną i wciągnął mnie na dach domu.

- Nie tak jak ty – odparł głupio i znowu zaczął chichotać jak dziesięciolatek, przyrzekam, ja za długo w jego towarzystwie nie wytrzymam. Otrzepałam sukienkę, po czym podeszłam aż na skraj dachówki, uważając, aby nie stracić równowagi. Obejrzałam się, aby stwierdzić, że blondyn pospieszył za mną. Zdeterminowana stanęłam na krawędzi i spojrzałam w dół.

- Pięknie – westchnęłam, gdy rozejrzałam się wokół. Wysokość może nie była zbyt ogromna, ale i tak można było stąd zobaczyć las, kawałek pola z domkami jednorodzinnymi i oczywiście ogród Nialla. Zabawne, wcześniej nie wydawał mi się tak duży. Największe wrażenie jednak wywarły na mnie lampiony porozstawiane wzdłuż i wszerz posiadłości chłopaka. Z góry naprawdę pięknie to wyglądało, gdyż były one przeplatane w odcieniach zimnego błękitu i różu. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Stałam tak chwilę, zanim nie poczułam, że blondyn kładzie rękę na moim ramieniu. Co dziwne, nie wydawało mi się to ani trochę niezręczne – z Niallem wszystko było takie… komfortowe. Obydwoje wiedzieliśmy, że to tylko i wyłącznie przyjacielski gest, przez co mogliśmy sobie pozwolić na trochę więcej. Nawet, gdybyśmy teraz spletli razem palce, nie byłoby to niestosowne, tylko bardziej… miłe. Tylko tyle.

Nie to, co z Harrym.

No tak, nic nie trwa wiecznie, musiałam w końcu sobie o nim przypomnieć, bo jakżeby inaczej? Powinnam zdecydowanie spróbować teraz o nim zapomnieć.

Zapomnieć. Zapomnieć. Zapomnieć.

- Powiedz mi… Często tu przychodzisz? – spytałam, próbując wyrzucić go z głowy, a jednocześnie wciąż wpatrując się przed siebie i nie mogąc nacieszyć się tym widokiem. Mogłabym tak codziennie, przysięgam.

Usiadłam na skraju dachówki i zaczęłam machać nogami. Kocham to robić, po prostu uwielbiam to uczucie, gdy siedzisz w jakiejś odległości od ziemi i patrzysz na to z góry, to pozwala mi się zrelaksować. Pozostałam w tej pozycji jeszcze przez jakiś czas, zanim w końcu nie przerwałam ciszy.

- O co chodzi?

Blondyn przysiadł koło mnie i oparł się głową o moje ramię. Poczułam silny i chłodny wiatr, który rozwiał moje włosy na wszystkie strony i odetchnęłam głęboko. Atmosfera była niesamowita. Połączenie chłodu, czystego powietrza, wysokości i światełek o 3:00 nad ranem… Cudownie.

- Hmm? – przywołałam jego myśli z powrotem, skłaniając go do wyznań. Poniekąd wiedziałam, co teraz czuł, i naprawdę lepiej dla niego, aby w końcu komuś się wygadał, tym bardziej komuś, kto go nie oceni, nie zmusi do zrobienia czegoś ani nie skrytykuje. A tym bardziej komuś, do kogo nic nie czuje.

- Po prostu… Mam dziwne wrażenie. Uczucie. Nie wiem, jak to nazwać, nie ważne – zaczął, wpatrując się w przestrzeń.

- Chcesz o tym porozmawiać?

- Tak – odrzekł krótko. – Chociaż to takie banalne i żałosne… Znasz Lenne?

- Em… Chyba nie – zmarszczyłam brwi.
- Chodzi z nią do klasy – zaśmiał się krótko. - Widujesz ją codziennie od trzech lat i nie wiesz, jak ma na imię?

- Wybacz, ale z mojej klasy znam tylko Harry’ego – dołączyłam do chichotu.

- Skup się, Amy. Taka dziewczyna z kolorowymi pasemkami, charakterystyczna, ale dość cicha.

- Aa, to możliwe… Tak, chyba ją kojarzę – odpowiedziałam po zastanowieniu. Tak w ogóle zauważyłam, że nie mam praktycznie żadnych dziewczęcych znajomych, co jest trochę dziwne. 

Jedyna osoba to Lou, z którą ostatnio wymieniłam się paroma sms-ami, ale nic poza tym… Powinnam się tym martwić?

- W takim razie niezbyt możesz mi pomóc, prawda? – przygryzł wargę.

- Możesz jaśniej? – zapytałam zdezorientowana, ale chłopak tylko westchnął cicho. Co za skomplikowany człowiek.

Nie tak, jak Harry.

No nie. Znowu.

- Słuchaj, ty chyba znasz się na tych sprawach… To znaczy nie, żebym cię oceniał, ale wyglądasz na osobę, która daje dobre rady.

- Wal śmiało – rzekłam bez zastanowienia.

- Jeśli ktoś kiedykolwiek by cię zranił… Ale tak bardziej, tak mocno… I bardzo byś przez to cierpiała, ale jednocześnie chciałabyś być z tą osobą… Wybaczyłabyś jej?

- Możliwe – skinęłam głową, a następnie przeniosłam wzrok na Nialla, który wciąż nie był pewny. Musiał podjąć decyzję, a ja nie mogę mu w tym pomóc, on musi to zrobić sam. Tylko on.

- A co jeśli… To nie byłby pierwszy raz? Nadal...? – wyraźnie słychać było wahanie w jego głosie, tak jakby nie chciał zadawać tego pytania. Cóż, za późno.

Dosyć trudne pytanie, bo z jednej osoby ta osoba może nas skrzywdzić ponownie i nie mamy gwarancji, że tego nie zrobi. Czy wybaczyłabym komuś, komukolwiek?
Ten ktoś musiałby być Harrym. Po prostu.

- Myślę, że tak – dodałam po chwili namysłu, próbując uspokoić swoje serce, które nagle zaczęło bić w szaleńczym tempie, jakby przypomniały mu się jakieś wydarzenia. – Ale… musiałabym naprawdę, całym sercem, bezgranicznie go kochać.

Na twarzy chłopaka najpierw pojawiło się zdezorientowanie, potem jednak zmarszczył brwi i zamknął swoje błękitne oczy, a gdy je otworzył, tańczyły w nich iskierki ulgi i radości. Zrozumiał.


- Dziękuję, Amy. Dziękuję.

__________________________________________________________

Jeśli jakimś cudem ktoś jeszcze to czyta i czekał na rozdział, naprawdę przepraszam. Wiem, że piszę to ciągle, ale nic więcej w tej chwili zrobić nie mogę. Postanowiłam po prostu nie pisać na określony termin, ponieważ i tak się nie wyrabiam - będę publikowała po prostu wtedy, kiedy skończę, aczkolwiek mam nadzieję, że termin tak długi jak ten już się nie powtórzy.

All the love,

N.I.  xx