poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział XI

Spędziłam całą sobotę i niedzielę w swoim pokoju, z nikim nie rozmawiałam, zeszłam tylko w nocy po jedzenie. Na szczęście mój telefon milczał, więc Harry najwyraźniej chciał mi dać czas do poniedziałku. Byłam kompletnie przerażona tym wszystkim, więc postanowiłam tego dnia do szkoły i uniknąć spotkania z lokowanym. Okay, być może zachowałam się jak totalny tchórz i uciekałam przed problemami, ale nie miałam dość odwagi ani siły aby się z nimi zmierzyć. To mnie po prostu przerastało.

Szczęśliwie moja mama gdzieś wyszła, także nie miała o niczym pojęcia. Poprzedniego wieczoru nie nastawiłam sobie budzika, więc kiedy się obudziłam była już 10:00. Wow, długo spałam, to wszystko musiało mnie nieźle zmęczyć.

Postanowiłam szybko ubrać jakiś sweter i leginsy, a następnie udać się do kuchni po coś do jedzenia. Próbowałam udawać i wmówić sobie, że wszystko jest w porządku, tak, jak zawsze, ale kompletnie nie było. Nie mogłam się pogodzić z myślą, że on wie. Od samego wyobrażenia sobie robiło mi się słabo. Wszystko, co ukrywałam przez ostatnie miesiące mojego życia wyszło na jaw i najgorsze było to, że nie znałam jego reakcji. Będzie zły? Będzie na mnie krzyczał? Czy po prostu machnie ręką i stwierdzi, że mam zapomnieć? A może będzie chodził za mną i niepotrzebnie się martwił? Tego nie wiedziałam. Chciałam tylko mieć spokój i pewność, że już nie będzie poruszał tego tematu.

Po raz kolejny przyłapałam się na tym, jak mieszam łyżką w zupie mlecznej zamiast jej jeść. Tym razem jednak nie zapomniałam jej podgrzać, ale jeśli tak dalej pójdzie, to niedługo wystygnie. Westchnęłam i wpakowałam sobie łyżkę mleka do buzi, przełykając z trudem. Czemu wszystko musi być takie skomplikowane? Czemu musiałam być tak nieuważna?

Odstawiłam ze wstrętem prawie pusty talerz i poszłam na górę do pokoju. Wyjęłam z dna szafy moje stare adidasy, jakąś bluzkę i leginsy, po czym szybko się przebrałam. Miałam rozpocząć biegi, co nie? Muszę być w formie, nie wiadomo, przed kim jeszcze będę zmuszona uciekać.

Odłączyłam telefon od ładowarki i zaczęłam układać playlistę, jaka miała mi towarzyszyć podczas biegu. Zdecydowanie dominował Ed Sheeran, ale nie brakowało też innych wykonawców. Zajęło mi to parę minut, a następnie już tylko założyłam słuchawki na uszy i wybiegłam z domu.

Było naprawdę ciepło, pogoda dopisywała, co nie było wcale częste o tej porze. W chwili, gdy przyśpieszyłam trochę, poczułam delikatny wiatr we włosach. Pobiegłam główną ulicę, w górę, mijając parę domków, które tu stały. Mieszkałam w południowej części tej dzielnicy, która nie była tak bardzo zniszczona, jak jej centrum, ale jednak była bardzo biedna. Miało to rzecz jasna swój urok, którego chyba nie w pełni doceniałam. Dobiegłam aż za plac zabaw, na który miałam zwyczaj przychodzić z tatą i to tam właśnie się zatrzymałam. Zziajana usiadłam na huśtawce i rozkoszowałam się chwilą. Nie słyszałam śpiewu ptaków, bo w moich uszach leciało właśnie Photograph i nie miałam serca wyłączyć tej piosenki, więc tylko rozejrzałam się wokoło. Naprawdę niewiele się zmieniło, od kiedy byłam tu ostatni raz, jako dziecko. W rogu stał ten sam obskurny śmietnik, belka od piaskownicy wciąż była pęknięta w jednym miejscu, na karuzeli kręciły się dzieci o roześmianych buziach, które nie wiedziały, co to zmartwienia. Po lewej, w odległości 50 metrów znajdowała się szkoła podstawowa z wielkim znakiem drogowym w kształcie lizaka przed wejściem oraz namalowanym słoneczkiem nad drzwiami, centralnie naprzeciwko stała lodziarnia. Tylko wyblakła farba zdarta ze zjeżdżalni i drabinek pokazywała upływ czasu. Wszystko się zmieniało.

Myślami przeniosłam się do czasów, kiedy tata odbierał mnie ze szkoły, zabierał mnie na plac zabaw, a potem na lody, gdzie zawsze wybierałam podwójne czekoladowe. Spędzaliśmy razem naprawdę piękne chwile, a potem wracaliśmy roześmiani, rękę w rękę i ubrudzeni (w moim przypadku) czekoladą do domu, gdzie mama tylko unosiła brwi i kręciła głową z niedowierzania. Często kończyło się to też praniem moich koszulek, które również nie należały do najczystszych po tych zabawach. No ale byłam szczęśliwa, to się liczyło. Jak bardzo chciałabym wrócić do tamtych czasów…

Poczułam delikatną wibrację, więc wyjęłam telefon z kieszeni. Na wyświetlaczu widniała ikonka wiadomości tekstowej. Od razu domyśliłam się, od kogo ona była. Nie miałam zamiaru jej odczytywać, nie teraz. Momentalnie czar chwili prysł jak bańka, a bicie mojego serca przyśpieszyło. O nie.

Wrzuciłam telefon z powrotem, ale po chwili przyszedł kolejny sms. I kolejny. Mimowolnie odblokowałam ekran i weszłam w ikonkę koperty.

 - Co się stało? Czemu cię nie ma?

 - Amy?

 - No i co? Zostawiłaś mnie tutaj?

 - :(

Przełknęłam z trudem ślinę. Czemu kiedykolwiek dałam mu swój numer? Chciałam zignorować jego wiadomości i spróbować powrócić do rozkoszowania się chwilą, ale chłopak się nie poddawał.

- Zaraz strzelę focha normalnie.

- Odezwij się, proszę.

- Zaczynam się martwić.

- Żartowałem z tym fochem, ale odpisz.

Westchnęłam. Czemu to jest dla mnie takie trudne? Wystarczyłoby, że wymyśliłabym jakieś niewinne kłamstewko, aby nie zawracać mu głowy moimi sprawami i byłoby po sprawie. No ale nie chciałam znowu go okłamywać, to byłoby niesprawiedliwe. I tak już przegięłam stawkę.

- Amy? Możemy się spotkać? To ważne.

- Proszę cię.

- Nie bądź taka, i tak cię znajdę, znam twój adres, pamiętasz?

Uniosłam brwi i pokręciłam głową. Jego słowa dały mi do myślenia.

- Daj spokój. Nie możesz mnie unikać do końca życia, rozegrajmy to od razu.

Miał rację, jak zwykle zresztą. Zastanawiając się, czemu to robię, wystukałam pospiesznie słowa na klawiaturze.

- Niech będzie.

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.

- No wreszcie! Wychodzę ze szkoły, bądź w parku za dziesięć minut.

Wyłączyłam muzykę i noga za nogą powlekłam się na umówione miejsce. Chciałam już to mieć za sobą, mimo że jedyne, co w tej chwili czułam, to strach. I był on większy niż kiedykolwiek. Co on mi zrobi? Co powie? Cokolwiek się stanie, powiem mu, że to nie jego sprawa i żeby się odwalił. Wiem, że było to dość niegrzeczne, a w dodatku on był dla mnie zawsze taki dobry… Ale nie widziałam innego wyjścia z sytuacji. Mógłby mnie zostawić. Nie miałabym mu tego za złe.

Nie miałam daleko, bo park znajdował się zaledwie 200 metrów od placu zabaw, więc przybyłam przed czasem. Znajdowałam się po tej stronie, gdzie było jezioro oraz jakieś wielkie drzewo. Słońce świeciło coraz mocniej, a ponieważ drzewo było naprawdę wysokie i rzucało kuszący cień, udałam się w jego stronę. Chwilę sobie w nim postałam, zanim zauważyłam lokowanego idącego w moją stronę. Miał ubrany fioletową bluzę w której wyglądał niesamowicie uroczo, a ręce schowane w jej kieszeniach, ale wzrok miał wbity w ziemię. Dopiero jak go podniósł i zauważył mnie na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.

- Cześć- wyszczerzył się, podchodząc bliżej.

- Hej- mruknęłam cicho. Nie chciałam nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego. Po pierwsze, bałam się. A po drugie wiedziałam, jak kończy się patrzenie w jego niesamowite oczy.

- Co się tak wgapiasz w ten grunt, hm?- zapytał znienacka, jakby czytając w moim myślach, a ja w odpowiedzi tylko przygryzłam wargę.

- Jak było w szkole?- próbowałam odciągnąć ten moment, w którym to ja miałam się wypowiedzieć, bo wiedziałam, że ten na pewno nastąpi. Znałam Harry’ego dopiero od kilku dni, ale wiedziałam, że po to mnie tu sprowadzi i niedługo zrobi wywiad szczegółowy.

- Potwornie- skrzywił się.- Musieliśmy biegać w tym słońcu na wf-ie, to było okropne.

- Biedny- udawałam, że jest mi przykro, próbując zrobić jakąś skruszoną minkę, ale mi nie wyszło, więc po chwili obydwoje zaczęliśmy się śmiać. Niesamowite, jak w towarzystwie tej osoby moje stany uczuciowe zmieniają się z sekundy na sekundę.

- Cóż… wiesz czego chcę- spojrzał na mnie, a ja na niego, i to był błąd. Zobaczyłam te jego oczy… Tego dnia miały piękny, zielony odcień, zupełnie taki, jak liście na wielkim drzewie, który rzucał cień. Stałam tak parę sekund, zanim się otrząsnęłam. Co jest ze mną nie tak.- Amy?

- Mhm?- odpowiedziałam, wciąż nie odzyskawszy w pełni świadomości.

- Powiedz mi. Proszę- zrobił minę szczeniaczka, ale ja odwróciłam wzrok. Nie ze mną te gierki.

Zaczęłam zastanawiać się, co powinnam teraz zrobić. Powiedzieć mu i mieć to za sobą czy raczej zwlekać i czekać na cud? Sekundy mijały, a ja byłam w rozterce. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.

- Harry?- powiedziałam cicho, a on się przybliżył.

- Tak?- zapytał z błyskiem w oku.

- Jaką masz pracę?-

- Pff…- od razu mina mu zrzedła. Wyglądał na rozczarowanego i zakłopotanego zarazem. W jednej chwili zrobiło mi się go szkoda, bo wiedziałam, jak się teraz czuł, ale już nie mogłam odpuścić.

- No?- ponagliłam go.

- Złą. Okrutną. I samolubną- odrzekł po krótkim namyśle. Aha, więc chce grać w grę? Dobra Styles, wchodzę w to.

- Dobrze, wobec tego gdzie ją się wykonuje?

- Wszędzie. Na ulicy, na strychu, w czyimś mózgu lub sercu.

- Nie rozumiem. Możesz jaśniej?- odparłam zdziwiona. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Cóż… chyba straciłam wątek. Dobra, 1:0 dla ciebie.

- Odpowiedziałem na dwa twoje pytania. Teraz twoja kolej.

- Ale niczego się nie dowiedziałam!- pisnęłam, a on zachichotał.

- Bawisz się w detektywa czy co?- kpiący uśmieszek pojawił się na jego buzi, a ja miałam ogromną ochotę mu czymś przywalić. Nagle spoważniał.- Amy. Ja naprawdę muszę wiedzieć, to nie są żarty.

- Co chcesz wiedzieć?- warknęłam.

- Czemu?- przygryzł wargę i spojrzał na zakryte przez moją bluzę nadgarstki. Wypuściłam głośno powietrze.

- Nie twój interes- chciałam, żeby zabrzmiało to groźnie, ale skończyło się na tym, że brzmiało to jak jęk dziecka, które nie dostało tego, czego chce. To przez te nerwy.

- Nie mam całego dnia.

Opuściłam ręce i podniosłam głowę. Niech mu będzie.

- Nie daję sobie rady, ok? I znajduję ucieczkę w najprostszy możliwy sposób, bo jestem słaba i tchórzliwa.

- Z czym nie dajesz sobie rady?- zapytał cicho zmartwiony, a ja odeszłam krok w tył.

- To już drugie pytanie.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś?

- A myślisz, że to jakieś trofeum? Nagroda? Coś, czym powinno się chwalić?- wybuchnęłam nagle.-  Nienawidzę siebie za to, ale to część mojego życia. Ja po prostu nie potrafię- poczułam łzy w kącikach moich oczu. O nie, nie znowu.- Nie chcę ludzi martwiących się o mnie, zresztą i tak nikogo to nie obchodzi. Już i tak sobie zniszczyłam życie, po co miałabym robić to też tobie? Nie chcę, abyś się tym zadręczał. Powinieneś mnie zostawić, uciec jak najdalej. T-to za wiele…

W tym momencie mój głos załamał się całkowicie, a ja poddałam się fali łez. Miałam dość. Ostatnio ciągle wszystko rozwalałam, jedyne o czym marzyłam to… Właściwie nie miałam pojęcia. Nie umiałam po prostu nawet się ruszyć do ucieczki. W sumie w tej chwili było mi już wszystko jedno. Niech już sobie pójdzie…

Poczułam, jak czyjeś wielkie ramiona owijają się wokół mnie i chłopak zamknął mnie w uścisku. 

Ręką przytrzymał mi głowę i zaczął łagodnie uciszać. Wiedział, że już więcej nic ode mnie nie wyciągnie. Właśnie ziszczały się moje najgorsze sny i było to trudniejsze, niż myślałam. Coś jak powtórka z przeszłości, tyle tylko że tym razem miałam przy sobie Harry’ego i może dzięki temu jakoś to przeżyję.

Pozwolił mi się wypłakać, po czym odsunął się, szukając czegoś w torbie. Po chwili wyjął srebrny naszyjnik w kształcie małego samolocika, takiego, jakie dzieci robią z papieru i bardzo podobnego do tego, jaki sam miał na szyi. Przełożył mi go przez głowę po czym uśmiechnął się, próbując dodać otuchy.

- Trzymaj.

- Co to?- zapytałam przez łzy. To było najbardziej idiotyczne pytanie, jakie mogłam zadać, ale nikogo to nie obchodziło.

- Naszyjnik. Jak będzie ci smutno, przypomni ci o tym, że jest ktoś, komu na tobie zależy.

- Kto to taki?


Ale on już nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się smutno patrząc w ziemię.
_______________________________________

Rozdział całkowicie niesprawdzony, więc mogą pojawić się błędy, za co z góry przepraszam, ale nie miałam do tego głowy. Znowu się spóźniłam, a obiecałam, że to już się nie powtórzy... Przepraszam. Powinnam mieć rozplanowaną pracę i wgl, ale jak zwykle robię wszystko w pośpiechu i na ostatnią chwilę... Cała ja :p. Dopóki coś się nie wydarzy, nigdy się nie nauczę, aby być systematyczną, jakoś zawsze uchodzi mi na sucho.

Powoli zbliżamy się do głównego wątku fanfiction (tak, to wszystko na razie to były tylko poboczne xd). Jak wam się podoba? W końcu wiecie, skąd w szablonie są naszyjniki (od razu mówię, że żaden szczegół ze zwiastunu/szablonu nie są tak sobie, każdy symbol ma jakieś ukryte znaczenie). 

Oczywiście proszę o komentarze blablabla, niekoniecznie z opinią pozytywną :).

ILY, 

xx

czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział X

- Choć tu- zachichotał, a ja zbliżyłam się i zarzuciłam swoje ręce na jego szyję. W tamtej chwili nie istniało coś takiego jak granice. Byłam tylko ja i on.

Mój oddech przyśpieszył, kiedy chłopak chwycił mnie w talii, podniósł w górę i obrócił się parę razy, wirując ze mną w powietrzu. Byłoby cudownie, gdyby w pewnej chwili nie stracił równowagi i nie przewalił się na trawę, rzecz jasna, ze mną. Przez chwilę zapadła cisza, która szybko jednak została zastąpiona głośnym, ale wciąż pięknym śmiechem Harry’ego. Nie mogłam do niego nie dołączyć.

Próbowałam się podnieść, ale moje ramiona jakby mnie nie słuchały, albo nie miały siły, aby to wykonać. Zachichotałam więc tylko i poddałam się, postanawiając leżeć na jego klatce piersiowej. Znowu poczułam te jego perfumy… Naprawdę kocham ten zapach, wtuliłam więc nos w jego koszulkę.

- Amy- powiedział bez tchu, ale nie zareagowałam. Dobrze mi było tak leżeć na nim… Jakkolwiek to nie brzmiało.- Amy…

Uniosłam głową i spojrzałam na niego z góry. Jego loczki były rozrzucone w nieładzie na trawie, co dodawało mu niesamowitego uroku, jakby i bez tego miał go za mało. Wiedziałam, że będzie kazał mi wstać. Nie mogłam oderwać wzroku od tych jego oczu, one są… Tak jakby nie z tego świata. Patrzyliśmy tak na siebie, nic nie mówiąc, jakby oczekując, że to ta druga osoba ma zabrać głos jako pierwsza. W końcu jednak znowu zajęliśmy się szaleńczym śmiechem.

- Jesteś niemożliwa- oblizał usta, a ja natychmiast skierowałam na nie swoje oczy. Usta też miał niczego sobie. Ba, one były idealne. Takie pełne, kształtne i… różowe. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie używa przypadkiem szminki, bo przysięgam, że były w kolorze dojrzałej maliny. Przygryzłam wargę, a on wpił w nią swój wzrok i także przygryzł swoją. Powoli przesunęłam głowę, abym miała swoje oczy na wysokości jego. Po raz kolejny zapadła cisza, a on uniósł delikatnie swój kark, tak, że nasze nosy się teraz stykały. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Zabrakło mi tchu z wrażenia, z bliska był jeszcze bardziej idealny.

-Amy- jęknął i już nic się nie liczyło. Przymknęłam powieki…

***
- Amy- usłyszałam ponownie, jednak nie chciałam otwierać oczu.- Amy!

Niezadowolona rozwarłam ślepia i ujrzałam mamę pochylającą się nade mną. Zszokowana usiadłam na łóżku.

- Zaspałaś- stwierdziła.- Spóźnisz się na lekcje.

To nie nowość- chciałam odpowiedzieć, ale ugryzłam się w język. Wciąż nie mogłam otrząsnąć się po śnie, z którego zostałam brutalnie wyrwana. To było naprawdę dziwne.

Cały czas myślałam o nim, kiedy wciągałam spodnie, pospiesznie związywałam włosy, wrzucałam książki do plecaka i wybiegałam z domu. Co on oznaczał? Czy ja naprawdę mogłabym… czy my?

Harry jest moim przyjacielem, to pewne. Nic nas nie łączy, nie łączyło i łączyć nie będzie. Czemu więc to mi się przyśniło? I czemu żałuję, że się obudziłam? Ten sen był tak realistyczny… W głowie miałam tuzin pytań, ale zero odpowiedzi.

- Amy Senall- usłyszałam głos pani Gershule nad sobą, więc pospiesznie uniosłam głową.- Kompletnie nie uważasz- pokręciła głową z niedowierzaniem.- Bujasz w obłokach jakbyś była zakochana.

Automatycznie spłonęłam rumieńcem. Zakochana? Że ja? Co jak co, ale ta kobieta powinna wziąć jakieś porady pedagogiczne, zanim zacznie się wypowiadać, ośmieszając mnie przed całą klasą. Niby w kim? To znaczy, dobra, wiem w kim… No ale ja przecież nie kocham Harry’ego… prawda?

Myślałam o tym całą matmę. Co stałoby się, gdyby mama mnie nie obudziła? Czy ja naprawdę mogłabym pocałować człowieka, który teraz siedzi na drugim krańcu klasy, ze wzrokiem skupionym na zeszycie i długopisie w buzi? Znam go tak krótko i jestem mu wdzięczna, że w końcu znalazł się ktoś, kto zechciałby poświęcać mi trochę czasu. Kto sprawia, że choć przez kilka godzin nie czuję się, jakbym ze wszystkim była sama. Że dzięki niemu zapominam o wszystkich problemach i po prostu cieszę się chwilą. To jest cudowne, ale ciągle uważam go za przyjaciela. Choć w sumie, nie mnie to oceniać, bo biorąc pod uwagę przeszłość, nigdy żadnego nie miałam. Miałam strasznie dużo pieprzonego szczęścia, że człowiek, którego zjechałam i odtrąciłam na początku, został. Dzięki temu mam absolutną pewność, że to prawdziwa przyjaźń i z chwilą, z którą zadzwonił dzwonek doszłam do wniosku, że ten sen NIC nie znaczył. Mam po prostu zbyt bujną wyobraźnię i po wydarzeniu w zeszłym roku potrzebuję kogoś. Kogokolwiek. A mój mózg zaczyna już szukać kogoś na siłę, powinnam go zignorować.

Mimo to bałam się spojrzeć na drugi koniec klasy, gdzie siedział obiekt moich przemyśleń, także kiedy wyrósł przede mną jak spod ziemi po wyjściu z klasy, od razu się zaczerwieniłam. Na jego buzi pojawił się kpiący uśmieszek.

- No co?- spytałam, próbując go wyminąć.

- Unikasz mnie?

- Ja? Skądże- powiedziałam trochę zbyt wysokim głosem.- Niby po co miałabym?

- Nie mam pojęcia, ale zachowujesz się dziwnie- oblizał wargę, a mi przypomniał się sen. O nie.

- Chodźmy- zignorowałam jego uwagę, udając się pod klasę od fizyki. On tylko rzucił mi podejrzliwe spojrzenie, ale już nic nie powiedział, tylko pokierował się za mną. Bosz, jak ja się skompromitowałam. Czemu tak zareagowałam na jego widok? Czy to przez to, że byłam zbyt zawstydzona myślą, że mogłam uważać go za kogoś innego niż przyjaciela?

- Masz może zadanie domowe?- zapytał nagle.

- Jakie zadanie?- odpowiedziałam pytaniem.

- No wiesz, to co było we wtorek, jak uciekłaś z lekcji… nie pomyślałaś, żeby odpisać fizykę?- na jego ustach znów pojawił się ten kpiący uśmieszek.

- Jasne, to najważniejsza rzecz w moim życiu, na pewno myślałam o tym przez ostatnie dni- odgryzłam się i natychmiast tego pożałowałam, ale było już za późno.

- A o czym myślałaś?- spojrzał na mnie z niepokojem. Co miałam mu powiedzieć? Całkowicie zapomniałam, że on jest tak jakby tą drugą stroną świata, która myśli, że wracam do domu, oglądam TV albo odrabiam lekcje. Granice pomiędzy nami się zatarły i dlatego zaczęłam uważać go za… bratnią duszę, tak jakby. Może powinnam mu powiedzieć…?

Oszalałaś?- odezwał się od razu głos w mojej głowie, a ja potrząsnęłam nią szybko. Co mi strzeliło do głowy? Coś dzisiaj ze mną nie tak.

- To przenośnia- odpowiedziałam powoli, mając nadzieję, że wywinę się jakoś z odpowiedzi. Widział wyraźnie, że coś jest nie tak, ale nie naciskał. Może dlatego tak bardzo go lubiłam?

- W takim razie obawiam się, że będę musiał zrobić je sam- jęknął i usiadł na korytarzu.- A tak w ogóle… Miałabyś ochotę przyjść dzisiaj do mnie po lekcjach?

- Ja?- spytałam zdezorientowana.

- A widzisz tu kogoś innego?- uśmiechnął się ciepło, a ja znowu zrobiłam się cała czerwona. Fuck it.

- Pewnie, czemu nie?- starałam się brzmieć normalnie, choć w środku serce biło mi milion razy na minutę. Jeszcze NIKT nigdy nie zaprosił mnie do siebie do domu, więc byłam przerażona i podekscytowana zarazem. Ale czemu miałabym odmówić? Już wystarczająco dużo razy go zawiodłam, a tu nie ma żadnych przeciwwskazań, nic (co prawda mama ostrzegała mnie przed obcymi, którzy mogą okazać się pedofilami… Nie, co ja gadam! Serio coś dzisiaj ze mną nie tak),  tylko moje tchórzostwo mogłoby wszystko rozwalić, a na to nie pozwolę. Nie tym razem.

- To świetnie, po drodze muszę tylko wstąpić do sklepu- odrzekł i przygryzł długopis, próbując rozwiązać jakże skomplikowane zadanie z fizyki. Wyglądał naprawdę świetnie przygryzając tę końcówkę… Nie, zdecydowanie dzisiaj nie jest mój dzień.

***

Siedziałam grzecznie na przednim siedzeniu Citroena Harry’ego i czekałam, aż wróci ze sklepu. Obiecał, że wyskoczy tylko na chwilę, a mijało już dziesięć minut, ale postanowiłam się nie denerwować. Nauczyłam się już, że zbyt szybko osądzam ludzi. Tak było już ostatnio, kiedy spóźnił się na lekcje. W mojej głowie zawsze od razu pojawiały się najczarniejsze scenariusze, ale nic na to nie mogłam poradzić. Miałam po prostu pesymistyczny tok myślenia, tego właśnie nauczyło mnie życie- powinnam trzymać się na boku, zanim ktoś znowu mnie zrani, bo kto chciałby w ogóle przebywać w moim towarzystwie? Po kolei wszystkich odpychałam jakąś wewnętrzną siłą, każdy trzymał się ode mnie z daleka… Tylko nie on. Dlaczego?

Nagle zobaczyłam lokowanego idącego w moim kierunku. W jednej ręce trzymał małą reklamówkę z zakupami, a w drugiej dwa wafelki z lodami w środku.

- Zobaczyłem obok budkę z lodami- tłumaczył się.-…i nie mogłem się powstrzymać, wybacz. Wolisz truskawkowe czy czekoladowe?

- Harry!- pisnęłam.- Nie możesz mi tak po prostu kupować mi lodów!

- A to dlaczego?- uśmiechnął się i podał mi czekoladowe, intuicyjnie wiedząc, że mam do nich słabość.- Mogę robić co chcę ze swoimi pieniędzmi, nawet jeśli są zarobione niezbyt uczciwą drogą.

- Co masz na myśli?- zmarszczyłam brwi, ale po chwili przypomniałam sobie o jego pracy. Oh.

- Nic- przygryzł wargę i ponownie podał mi mojego rożka, a ja w końcu go przyjęłam, bo trudno było mu tak stać z reklamówką i kapiącą czekoladą. Będę musiała się dowiedzieć.

- Dziękuję- odrzekłam i pogodziłam się z tym małym prezentem. To przecież nic… Prawda?

- Jedźmy już- machnął ręką i schował zakupy, po czym odpalił auto i ruszył z parkingu. Nie odzywaliśmy się do siebie całą drogę, pewnie dlatego, że ja jadłam, a on był skupiony na jeździe (i od czasu do czasu oblizywania swojego kapiącego loda).

Czułam się jak takie małe, szczęśliwe dziecko jedząc swoją porcję, bo przypominało mi to czasy, gdy byłam mała i jeździłam z tatą do lodziarni. W moim sercu pojawiło się takie małe ukłucie bólu i żalu, a w oczach pojawiła się mała, pojedyncza łza, ale szybko została zastąpione moją nagłą radością.

- Jesteśmy- odrzekł chłopak, zatrzymując samochód. Wysiadłam i rozejrzałam się wokoło. Zaparło mi dech w piersiach. Jego dom… On naprawdę był przecudowny.

- Wow- wykrztusiłam i odwróciłam się w jego stronę. Musiałam naprawdę komicznie wyglądać ze swoją otwartą buzią, że lokowany tylko wzruszył ramionami i zaprowadził mnie do środka. Po przejściu przez hol znaleźliśmy się w ogromnym pokoju z kominkiem, przypuszczam, że to był salon. Byłam naprawdę pod ogromnym wrażeniem, wystrój był niesamowity. Nad kominkiem wisiał obraz oceanu znajdującego się pewnie gdzieś na północy Francji, bo to te klimaty, i szczerze mówiąc, to on zachwycił mnie najbardziej. Chłopak spojrzał na mnie rozbawiony widząc, jak gapię się na to dzieło sztuki, i od razu wytłumaczył:

- Moja siostra go namalowała. Prawda, że przepiękny?- pokiwałam głową, a gdzieś z tyłu domu rozległ się dzwonek telefonu.- To pewnie ona. Zaraz wrócę. Czuj się jak u siebie.

Usiadłam na ogromnej kanapie mogącej pomieścić chyba z sześć osób stojącej pod samą tylną ścianą pokoju i rozejrzałam się wokoło. Z lewej strony znajdowały się dwa fotele podobnego koloru, te same, które kiedyś oglądałam w sklepie meblowym z tatą, gdy wprowadzaliśmy się do twej miejscowości. Wiedziałam, że po przekręceniu dolnej wajchy rozkładały się i zmieniały kształt na coś w stylu leżaka. Przed nimi leżał śliczny, biały dywan w również kremowe ciapki, na nim stał mały stolik którego blatem było przeźroczyste szkoło. Ściany zaś miały kolor delikatnego błękitu. Przy samym wejściu w doniczce rósł sobie jakiś piękny kwiat o liliowych płatkach, którego nazwy nie znałam. Wystrój był naprawdę przepiękny i przez chwilę nawet zaczęłam żałować, że wybrałam czarny na kolor swoich ścian.

- Jestem- chłopak wszedł uśmiechnięty do pomieszczenia i usiadł koło mnie na kanapie. Przez chwilę zapadła cisza, zanim nie została znów przerwana przez niego.- Jesteś głodna? Mam spaghetti w zamrażarce.

- Dziękuję, ale jeśli ty chcesz, możesz jeść, mi to nie przeszkadza- posłałam mu półuśmiech, a on tylko pokręcił głową.

- Nie, nie jestem głodny- przygryzł wargę, patrząc prosto na mnie.- Um… Amy? O co chodzi?

- Hm?

- Widzę, że coś ci chodzi po głowie- idealnie wniknął w moje myśli. Moje serce zaczęło szaleć, bo skąd wiedział?

- Mam pytanie- powiedziałam ostrożnie, a on od razu ponaglił, żebym mówiła dalej.- Dotyczące twojej pracy.

- Oh- westchnął cicho.- Możemy o tym nie rozmawiać?
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że w tej chwili powinnam odpuścić i być wyrozumiała, tak jak on zawsze w stosunku do mnie, ale po prostu nie chciałam. Ciekawość i zmartwienia wypełniały mnie całą.

- Ale dlaczego?

- Bo ja jestem złym człowiekiem, Amy.

- Nie. Nie jesteś zły- potrząsnęłam szybko głową, zastanawiając się, jak w ogóle mógł tak pomyśleć?!

- Jestem. To, co robię, jest złe, więc ja jestem zły- stwierdził.

- Ściąganie w szkole też jest złe, a nie sprawia, że ludzie są źli- zauważyłam. Chciałam wygrać. Chciałam poznać prawdę.

- Ale ściąganie w szkole to błahostka, a to, co ja robię…

- To przestań to robić- przerwałam mu.- Wtedy zobaczysz, jaki jesteś naprawdę.

- Nie mogę. To moja praca.

Przełknęłam ślinę. To będzie trudniejsze, niż myślałam.

- Przepraszam- mruknęłam, puszczając jego ramię, które nawet nie wiem, kiedy chwyciłam. W chwili, gdy chciałam wstać, on zrobił to samo, więc w efekcie obydwaj zderzyliśmy się i wylądowaliśmy na ziemi. Jak w moim śnie.

Leżałam na nim z bijącym sercem, patrząc z góry w jego perfekcyjne oczy. O nie. Nie chcę znowu o tym myśleć. Próbowałam się podnieść, ale nie miałam siły. Nie, nie, nie!

W chwili, gdy myślałam, że moje serce nie może już bić szybciej, a ogólnie gorzej być nie może, nagle jego tęczówki rozszerzyły się, gdy utkwił wzrok na mojej ręce.

Rękaw. To rękaw. W wyniku upadku podwinął mi się w górę, odsłaniając liczne kreski, jakie kiedyś sama zrobiłam. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co robić. Organizm jakby mnie nie słuchał, zatamował przez chwilę wszystkie czynności życiowe. Nie mogłam wziąć najmniejszego oddechu. 

Po prostu tam leżałam sparaliżowana ze strachu, dopóki nie usłyszałam cichego głosu wydobywającego się z ust na białej, jak papier twarzy:

- Amy…

Dopiero wtedy się otrząsnęłam.  Momentalnie odskoczyłam od chłopaka i wstałam, wycofując się w tył. Co właśnie się stało? Miałam wrażenie, że to jakiś pieprzony sen. Tak jak ten mój, ale o wiele wiele gorszy. Harry także wstał, a na jego twarzy malował się szok. Wciąż szła tyłem, ale nie martwiłam się, że napotkam coś na swojej drodze.


- Amy- powtórzył trochę głośniej i chwycił mnie za ramię, ale ja od razu mu się wyrwałam i zaczęłam biec. Przebiegłam przez hol i już po chwili znalazłam się na powietrzu, nie miałam jednak zamiaru zwolnić. Tylko gdzieś z tyłu, za plecami, słyszałam cichnące nawoływania.
____________________________________

Hej!

Bardzo przepraszam, że ZNOWU nie pojawił się rozdział, i tym razem nie mam żadnego wytłumaczenia, chyba że szkoła (no ale przecież każdy ją ma), napisałam więc ciut dłuższy, tak jakby za tamten tydzień. Naprawdę, postaram się unikać już opóźnień (nie obiecuję, bo obiecywać można, ale efekt bywa różny), chciałam nawet napisać dziś jeszcze jeden, aby napisać wam na 100%, że wszystko będzie zgodne z planem, no ale jutro mam pracę kontrolną z geografii, a że jest już prawie 21:00, powinnam w końcu zacząć się uczyć... No, nie wyszło. W sobotę znowuż jadę na koncert ROOM 94 do Poznania (ktoś chce się spotkać? :P), ale niedzielę mam wolną, także postaram się coś stworzyć :). Nie przedłuża[jąc...

Jeśli przeczytałeś/łaś, proszę pozostaw komentarz, niekoniecznie z opinią pozytywną. Nawet najmniejszy pozostawia uśmiech na mojej buźce!

ILY,

xx

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział IX

Ze strachem obserwowałam, jak przełożył drugą nogę przez płot i zeskoczył na ziemię.

- Twoja kolej- uśmiechnął się, a ja pokręciłam głową.

- To jest głupie. A jak nas złapią? Na pewno mają jakieś zabezpieczenia. W najlepszym wypadku…

- Amy Senall- przerwał mi, patrząc głęboko w moje oczy.- Ufasz mi?

Zastanowiłam się przez chwilę. Czy mu ufam? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jedyne, czego jestem pewna, to że on jest jedyną pozytywną chwilą w moim życiu. Dzięki niemu mam motywację. On jest kimś, dzięki któremu mogę w końcu normalnie, bez przymusu się uśmiechać. Co, jeśli odpowiem tak? Czy będzie kazał mi przechodzić na drugą stronę płotu, wbrew mojej woli? Nie mam pojęcia, nie znam go zbyt dobrze, mimo wspólnych przeżyć. Bywam osobą bardzo naiwną, ale jednocześnie zapamiętuje poprzednie wydarzenia, starając się nie popełnić tego samego błędu. Wiem, że to błahostka, w porównaniu z przeszłością, ale i tak zachowuję ostrożność. Czy jednak Harry Styles jest osobą, której bym zaufała?

- Tak- odpowiadam w końcu cicho, zamykając oczy.

- Dobrze, w takim razie gwarantuję ci, że wyjdziesz z tego cało. A teraz przełóż nogę na drugą stronę i dołącz do mnie.

Spojrzałam na niego ze strachem, ale nie- on nie żartował, był śmiertelnie poważny. Nie miałam już wyboru. Przełknęłam ślinę, zbliżając się do płotu i ostrożnie kładąc ręce na pierwszej belce, a on szybko przesunął je kilka centymetrów dalej.

- Mają alarm przeciwwłamaniowy- pospieszył z wyjaśnieniami, a ja kiwnęłam głową i postawiłam stopę w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowały się moje dłonie. Popatrzyłam na niego, a on tylko kiwnął głową z uśmiechem. No, niech będzie. Dla niego.

Powoli, jakby wierząc, że to w jakimś stopniu pomoże, podciągnęłam się i chwyciłam oburącz końcówkę płotu, po czym ścisnęłam oczy i szybko zeskoczyłam na ziemię. Jednak zamiast twardej ziemi, ku mojemu zaskoczeniu, poczułam miękkie ramiona. Harry.

W pierwszej chwili nie wiedziałam, jak zareagować. Nadal nie otwierałam oczu, jakby w obawie, że to za  chwilę zniknie. No i może jeszcze bałam się, co się stanie- naprawdę nie wiedziałam, co robić. 

W końcu jednak uchyliłam powieki i zobaczyłam wielki uśmiech na twarzy bruneta oraz te jego oczy- niby zielone, ale można było się dopatrzyć w nich rozmaitych kolorów. Serce stanęło mi na moment, jakby w zachwycie, ale szybko się opamiętałam. Odwzajemniłam uśmiech i mruknęłam ciche: dzięki, czekając, aż postawi mnie na ziemię, ale to nie nastąpiło. Rzuciłam mu pytające spojrzenie.

- Em… Harry… Możesz mnie już postawić- powiedziałam nieśmiało, lecz on zachichotał tylko cicho, a moje wnętrzności skuliły się od tego przepięknego dźwięku.

- Ale nie chcę- przygryzł wargę, po czym ruszył na przód, wciąż trzymając mnie na rękach. Okey, to było trochę dziwne i niezręczne, ale nie chciałam już się z kim kłócić, byłam zbyt onieśmielona. 

Dawno nie miałam tak bliskiego kontaktu z płcią przeciwną, więc moje hormony szalały. Szczerze, z nikim dawno takiego nie miałam. W tej chwili zaczęłam się zastanawiać, za kogo uważa mnie Harry. 

Czy gdyby musiał, przedstawiłby mnie jako przyjaciółka? Może najlepsza? Czy raczej byłby tym zawstydzony i powiedziałby koleżanka z klasy?

Chłopak posadził mnie na siedzeniu rollercoaster’u i kazał poczekać, po czym oddalił się. Przyznam, zaczęłam się bać. Co mu znowu wpadło do głowy?

Nie miałam pojęcia, co robić, gdy na wyświetlaczu zaczęły pojawiać się numerki odliczające do startu kolejki.

10…

Zaczęłam się zastanawiać, co on kombinuje. Przyjdzie? Zostawi mnie? Może to tylko próba techniczna? Miałam nadzieję, że zdawał sobie sprawę, że nie sprawi mi żadnej przyjemności pozostawieniem mnie tu na pastwę losu. To, co za chwilę mogło się wydarzyć, napawało mnie przerażeniem. Mimo, iż starałam się nie denerwować,  literki zmieniały się i było coraz bliżej końca. A raczej początku. Startu.

5…

- Styles, chyba nie pozwolisz mi tu zginąć?- mruknęłam spanikowana i ścisnęłam mocno skrawek dżinsów.  W pewnej chwili zwątpiłam w tego człowieka. Naprawdę bałam się. Był późny wieczór, byliśmy tu nielegalnie, a w dodatku chciał wysłać mnie w podróż tym kawałkiem metalu sam, na własną rękę. To nie brzmiało niepokojąco- to brzmiało po prostu drastycznie. Nie chciałam zostać tu sama, nie.

Kiedy już myślałam, że to koniec, zobaczyłam cień, poruszający się w szybkim tempie. Można było powiedzieć, że pędził, jak człowiek biegnący co tchu, jakby za wszelką cenę chciał zdążyć przed startem. Nie miałam wątpliwości, do kogo on należał.

3…

O ile myślałam, że wcześniej byłam zdruzgotana, teraz to osiągnęło punkt kulminacyjny. 3 sekundy od startu. To szaleństwo. Tylko on mógłby zrobić coś takiego.

Cień zbliżał się coraz szybciej i w końcu zobaczyłam zarys postaci w ciemności tuż koło mnie. Lokowany w ostatniej chwili wskoczył do mojego wagonu, a kolejka powoli ruszyła.

- Oszalałeś?- krzyknęłam, jednak gwałtowne szarpnięcie sprawiło, że moje słowa utknęły gdzieś w powietrzu, a ja pisnęłam przerażona. Jego dłoń pospiesznie ścisnęła moją i w tej chwili nie byłam pewna, czy moje serce biło zwyczajnie ze strachu, czy z powodu jego dotyku. Miał gładką skórę, tak, jak sobie wyobrażałam, a kciukiem zaczął kreślić delikatne kółka. To było uspokajające i przez chwilę zapomniałam, jak się oddycha.

- Myślałam, że mnie zostawiłeś!- odezwałam się w końcu, próbując zrobić mu wyrzuty. Ten tylko uśmiechnął się i z powątpiewaniem pokręcił głową.

- Nie martw się, nie zrobiłbym tego. Ktoś musiał przecież uruchomić kolejkę!

- Ale to głupota, tyle ryzykować!- chciałam go zganić, ale ten wkurzający uśmiech nie schodził z jego twarzy. W końcu poddałam się i również moje kąciki poszły w górę.

- Jesteś idiotą- wypaliłam, a on zaśmiał się cicho. Nie wiedziałam, skąd nagle we mnie tyle odwagi. 
Wydawało się, że wieczorem jestem jakaś… aktywniejsza. Bardziej pewna siebie.

- Co tylko powiesz.

W tej chwili poczułam kolejne gwałtowne szarpnięcie, a wagonik, który dotychczas wspinał się w górę, osiągnął szczyt. To oznaczało…

- O nie- powiedziałam zduszona, wiedząc, co zaraz nastąpi.

- Potraktuj to jako prezent imieninowy- wykrztusił.

Razem krzyknęliśmy przestraszeni i nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się w niego wtulać. Głowę miałam schowaną całkowicie w jego ramieniu. Wiedziałam, że nie powinnam była tego robić, ale to było silniejsze ode mnie. Strach przejął całe moje ciało.

Cały czas czułam to okropne uczucie w dole brzucha i miałam ściśnięte oczy, więc kiedy w końcu odważyłam się je otworzyć, mignął mi obraz niskiego stropu. Za chwilę mieliśmy wjechać do tunelu!
Schyliłam głowę, a chłopak obydwiema rękoma przycisnął ją do klatki piersiowej. Zdawałam sobie sprawę, że to nie na miejscu ale… Naprawę pachniał cudownie. Na chwilę zapomniałam o całym świecie, byłam tylko ja i Harry. Nie miałam pojęcia, jakich perfum używał, ale naprawdę mnie oczarował. Niedane było mi jednak dłużej nad tym rozmyślać bo… No właśnie, w tej chwili byłam na najstraszniejszej przejażdżce świata i nie miałam pojęcia, czy ujdę z życiem. Za każdym razem, gdy kolejka wpadała w zakręt, a całym wagonem zarzucało okropnie, moje serce zatrzymywało się. To było więcej niż strach. W uszach mi huczało, a gdy tylko próbowałam podnieść powieki, widziałam rozmazane kolory. Musieliśmy jechać naprawdę szybko. Gdy tylko wyjechaliśmy na prostą, a mi zdawało się, że dojeżdżamy już do końca, zdałam sobie sprawę, jak mocno ściskam Harry’ego. Zmieszana próbowałam się odsunąć, ale on mi nie pozwolił.

- Nie, zostań. Nie chcę, żeby ci się coś stało.

Mrugnęłam prawie niezauważalnie i pogodziłam się, że muszę pozostać w obecnej pozycji.

- Oh, okej- wyjęłam tylko głowę z wnęki i położyłam na jego klatce piersiowej. Czułam się trochę nieswojo, ale to on chciał, żebym została… Prawda?

- Skąd wiedziałeś o moich imieninach?- spytałam, czując, jak zwalniamy.- Nawet ja o nich nie pamiętałam!

- Cóż… Mam swoje źródła- uśmiechnął się promiennie.

- Jak kalendarz?- zakpiłam z niego.

- Może…

- Jesteś totalnym głupkiem- zaczęłam się śmiać, a on ze mną. Wiedział, że mówię to na żarty, a one obecnie miały na celu rozluźnienie atmosfery… No bo tak, wciąż byłam w jego uścisku. Jak to możliwe, że w ciągu kilku dni tak bardzo się z nim zżyłam i teraz czułam się tak swobodnie w towarzystwie tego człowieka?

- Twoim głupkiem- przygryzł wargę.

- Oh proszę cię, to najgorszy tekst na podryw jaki istnieje- przewróciłam oczami.

- Uważasz, że cię podrywam?- spojrzał na mnie rozbawiony, a ja natychmiast spłonęłam rumieńcem. O nie, Amy, coś ty narobiła… W jednej chwili chciałam zapaść się pod ziemię i udawać, że nigdy mnie tu nie było. Jak mogłam być taka głupia?!

W tej samej chwili najechaliśmy na kolejny ostry zakręt, a pojazd przechylił się w bok. Ścisnęłam powieki. Walczyłam ze sobą, aby nie schować głowy ponownie w ramieniu Harry’ego, ale byłam taka przerażona…

- No już, nie gniewaj się na mnie- przyciągnął mnie z powrotem do siebie, a ja odetchnęłam z ulgą. Przy nim czułam się tak… bezpiecznie, jak nigdzie indziej. Wiedziałam, że nic mi nie grozi. Odczekałam jeszcze kilkanaście sekund, zanim podniosłam głowę.

- Żałuj, że nie widziałaś swojej miny!- krzyknął, próbując przekrzyczeć opory powietrza, które było słychać coraz głośniej.

- Tak, bo twoja była taka spokojna- dogryzłam mu, mimo, iż nie widziałam w tamtej chwili jego twarzy. Cóż, ryzyk fizyk.

Obserwowałam, jak wyraźnie się zmieszał, a na jego policzkach pojawił się mały, prawie niezauważalny rumieniec. Było to dość… urocze, czego nie można było porównać z moją kiedy uświadomił mi, co powiedziałam… Nie, nie chcę teraz o tym myśleć.

Moim oczom ukazał się kolejny tunel, a ja już wiedziałam, co mnie czeka. Martwiło mnie tylko, że zaraz za nim pojawił się gwałtowny uskok w górę i… O nie, chyba nie będziemy jechać do góry nogami??

-NIE!- wydusiłam, trzymając go ze wszystkich sił, jednak moje krzyki zostały zagłuszone przez wiatr. Ciśnienie było tak duże, że nie miałam sił trzymać go dłużej. Modliłam się tylko, żeby pasy bezpieczeństwa wytrzymały… Co teraz?

- HARRY! TRZYMAJ SIĘ!- wrzeszczałam ile sił w płucach.- MY UMRZEMY! TO KONIEC! KONIEC!

Nie wiedziałam, co się dzieje. W jednej sekundzie czułam, jak lecę w dół, w drugiej jak ciśnienie mnie opuszcza, a my zwalniamy, aż stajemy zupełnie. Byłam jednak zbyt wstrząśnięta, aby się ruszyć. W końcu śmiech lokowanego postawił mnie na nogi.

- Panikara- dusił się, zginając się w pół, a ja siedziałam zdezorientowana. Dopiero po chwili do mnie dotarło, co krzyczałam przed chwilą… Oh. To musiało zabrzmieć dziwnie.

Gdy wesołość wciąż nie opuszczała, wstałam i opuściłam rollercoaster. W głowie mi się kręciło, czułam się słabo i miałam ochotę tylko pójść spać. Poza tym czułam się tak zażenowana, jak nigdy w moim całym życiu. Odeszłam kawałek, ale prawie natychmiast usłyszałam za sobą kroki.

- Amy! Stój!- krzyknął, a ja obróciłam się i poczekałam, aż do mnie podbiegnie, po czym wydęłam wargi.- Awh, nie obrażaj się, księżniczko.

- W porządku, Aniołku- odparłam, mając nadzieję, że go tym zdenerwuję. I chyba mi się udało, ale nie byłam pewna, bo chłopak tylko przewrócił oczami.

- Mówiłem już, że nie jestem Aniołem, kochanie.

- Jesteś.

- Nie, nie jestem.

- Zawsze mnie bronisz, jak Anioł Stróż, dzisiaj chroniłeś mnie na kolejce. Jesteś Aniołem, Harry.


Nie wiedziałam, jak bardzo te słowa mogą zmienić wszystko.

_______________________________________

Tsa, ,wiem, że rozdział był dawno temu. Mimo wszystko postaram się to wam jakoś wytłumaczyć...
Oczywiście najpierw trochę nie miałam weny i czasu, jak zwykle, więc publikacja przedłużyła się do całego tygodnia. Wówczas miałam napisane 3/4 rozdziału i miałam zamiar skończyć go w środę, no ale pewno traumatyczne wydarzenie, o którym pewnie większość z was wie, wstrząsnęła mną tak bardzo, że- nie zrozumcie mnie źle- rozdział był ostatnią rzeczą, o jakiej bym myślała w tej chwili. Wiadomo, piszę bloga i wgl, ale jestem też Directioner- możecie mnie nazywać psychofanką etc, ale w momencie, gdy Zayn ogłosił, że odchodzi z zespołu, mi naprawę zawalił się cały świat. Każdej Directioner się zawalił. Nie będę się nad tym rozwodzić, nie w tym rzecz. Długo walczyłam ze sobą, żeby coś napisać, tym bardziej, że rozdział był prawie skończony, no i w końcu wzięłam się w garść. I akurat wtedy skończył mi się transfer internetu. Dzisiaj jakimś cudem połączyłam się z internetem z unii i to wstawiłam, także... Jedyne, co mogę powiedzieć, to przepraszam i mam nadzieję, że jeszcze całkiem mnie nie zostawiliście, że chociaż ktoś został :).

ILY,

xx