poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział XVIII

Amy’s Pov

Było już tak blisko. Wszystko działo się tak szybko, że ledwo rejestrowałam. Zacisnęłam mocno powieki, a po chwili usłyszałam świst powietrza. Otworzyłam je dopiero moment później, kiedy ogarnęłam, że ktoś przestał zdejmować moje spodnie. Moje serce szalało w piersi z przerażenia i szoku. Scena, którą ujrzałam, odjęła mi mowę.

Na ziemi leżał chłopak, a na nim okrakiem siedział Harry i obkładał pięściami. Wyglądał na nieźle wkurzonego i jakby… w transie. Wiedziałam, że nie przestanie tak szybko, a nie chciałam też, żeby trafił do więzienia.

- Harry! – podbiegłam do niego szybko, chwytając go od tyłu za dłonie. Przerażony odwrócił się, sprawdzając, kto ośmiela się mu przeszkodzić. W pierwszej chwili wyglądał, jakby miał mnie zabić, dopiero po chwili jego wzrok złagodniał.

- Amy – uśmiechnął się, wstając. Miał rozczochrane loki, zagubione oczy, a z jego knykci strużkiem spływała krew. Pomimo powagi sytuacji, zauważyłam, jak dobrze wyglądał w zwykłym zielonym t-shirtcie podkreślającym jego oczy. Ugh.

- Harry, ty… - pisnęłam cicho, ale on uciszył mnie gestem ręki. Wytarł dłonie w spodnie, po czym rozłożył szeroko ramiona, pozwalając mi w nie wpaść.

To był on, jak zwykle. Mój Anioł. Nigdy jeszcze tak bardzo nie cieszyłam się na jego widok. Czułam się przy nim tak bezpieczna, a to było to, czego najbardziej potrzebowałam w tamtej chwili. Wtuliłam się w niego głębiej, próbując ukryć łzy.

- Nie wiem, jak ci dziękować – udało mi się w końcu wykrztusić.

- Drobiazg.

- Nie drobiazg, Harry, uratowałeś mi życie! – krzyknęłam, a on mnie tylko mocniej do siebie przycisnął.

- Nie, nie uratowałem. Uchroniłem cię tylko od zgwałcenia.

- HARRY!

- No co? Nic by ci nie było.

Miałam ochotę palnąć go w twarz, ale jednocześnie byłam zbyt przerażona, no i cieszyłam się, że go w końcu widzę, chociaż miałam nadzieję na inne okoliczności.

Moje serce wciąż wykonywało szalone ruchy, a mój oddech był przyśpieszony, ale w tamtej chwili czułam przede wszystkim ulgę. I… szczęście. Tak, uśmiechałam się, w końcu stał przede mną Harry.
Dopiero teraz zauważyłam wielkie zbiegowisko. Wokół nas stało ¾ ludzi, którzy niedawno bawili się, skacząc i tańcząc w klubie.

- Koniec przedstawienia! No już, wracajcie do swoich zabaw – warknął loczek, ale prawie nikt się nie ruszył. Otoczył mnie więc ramieniem, próbując wyprowadzić na zewnątrz, jednak ja zatrzymałam się w pół kroku.

- A on? – spytałam cicho, podchodząc do pobitego ciała na ziemi, po czym doznałam szoku.

To nie był Liam. Nawet go nie przypominał. To tylko jakiś zwykły, losowy facet, który postanowił się dziś pobawić kosztem innych. Owszem, miał podobny kolor włosów, i nawet miał zarost tak, jak Liam… Ale mimo to był zupełnie inny.

Momentalnie spłonęłam rumieńcem. Jak mogłam go z nim pomylić? To niemożliwe. Znowu obarczyłam go winą, mimo że na to nie zasłużył. Myślałam, że… Przecież… Zrobiło mi się słabo. Ciężko oparłam się o ścianę.

- Amy… – Harry natychmiast chwycił mnie za ramiona. – Co się stało? Amy?

- Nic, ja po prostu... Myślałam, że… Nic – wydyszałam ciężko.

- Powiedz.

- Chodźmy stąd, dobra? Proszę – jęknęłam.

- Okey, tylko najpierw… - zaczął, powoli zbliżając się do mężczyzny leżącego na ziemi.

- Nie, Harry. Zostaw go. Zostaw – powtórzyłam, gdy moja prośba nie przyniosła efektu.

Przez chwilę wyglądał, jakby uparł się przy swojej decyzji, jednak ostatecznie uznał chyba, że bezpieczniej będzie mnie stąd wyprowadzić.

- Niech będzie – odparł niechętnie, prowadząc mnie ku wyjściu.

Przedarliśmy się przez tłum na zewnątrz, co zajęło nam chwilę, ponieważ mimo że większość ludzi 
się rozeszła, to znowu nastał ogromny tłok. Następnie ruszyliśmy w dół ulicy, w sumie nie wiedziałam nawet, po co. Zauważyłam, że wciąż nie mogłam zapanować nad moim przyśpieszonym oddechem, więc szłam przez kilka minut, dysząc ciężko.

- W porządku? – spytał brunet, a ja skinęłam tylko głową. Miałam zbyt ściśnięte gardło, aby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. – Wiem, że to dla ciebie trudne, ja… Nie wiem, co powinienem zrobić – odrzekł zakłopotany, ponownie przecierając twarz dłońmi, gdy dalej milczałam.

Zapanowała cisza, podczas której chłopak próbował znaleźć odpowiednie słowa. Wiedziałam, o co mu chodzi, ale się nie odzywałam. Miałam zbyt duży mętlik w głowie, a do tego ledwo trzymałam się na nogach, więc raczej skupiałam się, żeby ustać.

- Chodź – powiedział, chwytając mnie za rękę i przechodząc ze mną przez parking. Nie umiałam nawet skupić się na jego dotyku. W końcu odnalazł właściwy samochód i pomógł mi zająć przednie siedzenie, po czym obszedł go i wsiadł z drugiej strony. Szybkim ruchem przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył.

Oparłam się o siedzenie, starając myśleć trzeźwo.

- Chcesz o tym porozmawiać? – wypalił w końcu, patrząc na mnie tymi przeszywającymi oczami. W nocy wyglądały… jeszcze bardziej magicznie, jak dwa świecące szmaragdy. Zajęło mi chwilę, aby się od nich oderwać i w końcu udzielić jakiejś sensownej odpowiedzi.

- Chyba – westchnęłam. – I tak musisz mi jeszcze opowiedzieć o swojej pracy.

- Amy, ja…

- Nie. Nie będę z tobą rozmawiać, do póki mi nie powiesz. Ja ci powiedziałam. Obiecałeś. O b i e c a ł e ś. Ja… po prostu… - zaczęłam wylewać całą swoją frustrację, starając się brzmieć na jak najbardziej spokojną.

- Dobrze – kiwnął głową. Szczerze, nie spodziewałam się tego, przynajmniej myślałam, że będzie się jeszcze wykłócał. Ach, Styles, ciągle mnie zaskakujesz. – Ale może nie dzisiaj? Wyglądasz na naprawdę zmęczoną, powinnaś się położyć. – dodał, zatrzymując samochód przed wjazdem mojego domu i wysiadając na zewnątrz. Zrobiłam to samo i przez chwilę cieszyłam się, gdy świeże, zimne powietrze nocy uderzyło w moją twarz.

- W porządku – odparłam niechętnie, jednak wydarzenia z dzisiejszego dnia faktycznie dawały o sobie znać.

- Przyjadę po ciebie po szkole, ok? – spytał niepewnie.

No tak, szkoła… Już prawie zapomniałam o tym koszmarze, mając na uwadze większe. To dość dziwne. Przez to wszystko stała się ona wydarzeniem drugoplanowym.

- Nie idę jutro do szkoły – odparłam szybko, kontrolując, by zabrzmiało to maksymalnie pewnie i aby nie próbował mi się sprzeciwić.

- Szkoła jest ważna, Amy – odpowiedział. – Nie chcesz przecież powtarzać klasy?

- Skąd wiesz, może chcę? – parsknęłam zadziornie, mimo że wiedziałam, że to do niczego mnie nie doprowadzi.

- Poważnie? – zdenerwowany przygryzł wargę. Mogłam z ledwością zauważyć zmartwienie w jego pięknych, świecących oczach.

- No dobra, może nie, ale i tak nie mam zamiaru jutro iść do szkoły.

- Proszę? – chłopak podniósł swój wzrok, momentalnie wgapiając się we mnie tymi swoimi tęczówkami. Tego już za wiele.

- A co z tobą? – próbowałam spojrzeć gdzieś w bok, ale wydawało to się niemożliwe. Odkleić się od jego ślepek... to mnie przerasta. – Masz więcej nieobecności niż ja. Wygląda to tak, jakbyś ty miał zamiar powtarzać klasę, nie ja.

Brunet spojrzał w dół, przerywając nasz kontakt wzrokowy, oparł się o maskę auta i wbił czubek lewego buta w ziemię.

- Wszystko mi jedno – westchnął prawie niezauważalnie.

- Hm? Nie obchodzi cię, czy będziesz musiał siedzieć rok dłużej w tym piekle? – zdziwiłam się.

- Wiesz, nie za bardzo – odrzekł rozbawiony. – Jeszcze trochę i będę mógł opuścić to… coś.

- Jak to?

- Um… powtarzałem już raz – odrzekł nerwowo, najwyraźniej bojąc się mojej reakcji.

- Naprawdę? – zapytałam zszokowana. Jakoś nie mieściło mi się to w głowie, Harry nie wyglądał na osobę, która potrzebowała powtórzenia roku.

- Tak. Zawaliłem zeszły rok i… tak jakoś wyszło.

Chwila. Czyli Harry uczył się już wcześniej na tym poziomie, na którym jest teraz?

- Dlaczego? – ściągnęłam brwi w skupieniu. To nie było ze zwykłego lenistwa. Przecież nawet po dniu nieobecności przez ostatnie dwa tygodnie chłopak za wszelką cenę starał się walczyć o oceny. Coś tu nie grało.

- Ja… - urwał, jakby zastanawiał się, czy powinien mi powiedzieć.

- Możesz mi zaufać – zapewniłam go, troszkę przerażona. – Powiedz mi. Proszę.

- Po prostu… - wziął głęboki oddech. – No dobrze. Nie mogłem się pozbierać po… po śmierci matki. T-to był wypadek…

Widziałam w jego oczach jak desperacko starał się, aby zabrzmiało to neutralnie, jednak pod koniec głos mu zadrżał. Naprawdę podziwiałam go za to, jak dzielnie próbował zapanować nad emocjami.

Oh. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie mówił mi nic o swojej przeszłości i ten fakt spowodował, że mnie po prostu zatkało. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, bo nawet, gdybym mogła, to co bym mu powiedziała. Nie wiedziałam? Przykro mi? To raczej dość oczywiste… I naprawdę nie podniosłoby go na duchu.

Pomiędzy nami zapadła więc niezręczna cisza, a ja stałam tak w szoku i próbowałam rozważyć jego słowa. Czyli w zeszłym roku stracił swoją mamę. Na samą myśl o tym ścisnęło mi się serce. Nie wyobrażałam sobie, co bym zrobiła na jego miejscu. Stracił tą, która sprawiła, że ten cudowny chłopak teraz istnieje. Stracił swoją bardzo ważną i bliską osobę. Być może to ona sprawiała, że czuł się bezpieczny… 

- Harry – wydusiłam w końcu, zbliżając się w jego stronę. Przypomniałam sobie, co zawsze robił brunet, gdy to ja byłam w sytuacji. Podeszłam do niego i objęłam go ramionami, a on zamknął mnie w ciasnym uścisku. Trwało to dosłownie kilka minut, ale nie odchodziłam, bo najwyraźniej on tego potrzebował. Chciałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby poczuł się lepiej.

I naprawdę, nie było mi źle tak stać i być tulona w te umięśnione ramiona opatulone miękkim sweterkiem. Było wręcz niebiańsko. Dodatkowo Harry pachniał wodą kolońską i różami. Nie wiem, skąd on wytrzasnął róże, ale razem dawało to po prostu przyjemną woń. Pachniał jak dom, jak coś, co daje bezpieczeństwo i może dlatego czułam się przy nim tak wspaniale.

- Dziękuję – szepnął cicho, gdy odsunęliśmy się od siebie. Uśmiechnęłam się do niego krzepiąco, starając się dodać otuchy. – Pogadamy jutro?

Energicznie kiwnęłam głową obserwując, jak loczek zajmuje miejsce kierowcy w swoim Citroenie, po czym odmachałam mu, gdy uruchomił silnik.


Przez moment zdawało mi się, że auto odjechało w innym kierunku, niż jego dom.
_________________________________________
Hej hej hej!
Witam was, jak zwykle spóźniona i tandetną wymówką, która nawet nie ma nawiązania, bo rozdział mogłam wstawić wcześniej no ale... yup. Koncert. Właściwie to show, bo moi wspaniali idole Janoskians postanowili uwzględnić na swojej trasie Poznań (i Warszawę zresztą też). Do teraz jestem rozchwiana emocjonalnie po M&G, co być może widać w tym rozdziale lub nie, nie mam pojęcia.

No i... zaczęło się. Piekło, od którego wolne mieliśmy całe dwa miesiące, znowu powróciło. Cisną was już sprawdzianami czy na razie jeszcze nie jest tak źle :)

Proszę o komentarze, i te dobre, i te złe, bo każdy bardzo motywuje i wiele dla mnie znaczy, niekoniecznie z opinią pozytywną.

All the love,

xx