Harry’s Pov
Otworzyłem zaspane oczy próbując zrozumieć, co mnie obudziło. Dopiero po chwili mój wzrok przeniósł się na telefon dzwoniący na stoliku obok mojego szpitalnego łóżka. No tak, wciąż byłem w szpitalu. Leniwie zwlokłem się i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Tak?
- Musisz przyjechać – wycedził znany mi głos z taką siłą, że aż mnie rozbolała głowa.
- Teraz? – jęknąłem, starając się ustać na nogach.
- Nie pogrywaj sobie ze mną. Za 15 minut widzę cię w biurze.
Przetarłem twarz dłonią. Sądząc po tonie jego głosu, nie był
dziś w zbyt dobrym humorze.
- Bez odbioru – mruknąłem, rozłączając się.
Nie byłem w stanie nic zrobić, przecież nie mogłem mu się
postawić. Mrucząc coś pod nosem o tym, jaki to on jest porąbany, wstałem i
próbując utrzymać się na nogach, ruszyłem w stronę drzwi.
Nienawidzę go. I naprawdę nie przesadzam z tym określeniem.
Są typy, których nie lubię, są tacy, których nie cierpię, nie znoszę wręcz, ale
nikogo nie darzę tak wściekłym uczuciem, jak jego. Jestem stuprocentowo pewny,
że to nienawiść. Najchętniej ukręciłbym mu łeb, ale obiecałem sobie, że nic nie
skłoni mnie do tego, aby stanąć na jego poziomie. Nic.
Przemknąłem cicho przez szpitalny korytarz, starając się
wyglądać jak zwyczajny człowiek. To znaczy… przecież nim byłem. Chodziło mi o
to, aby nie zostać pomylonym z pacjentem, który wymyka się z nikomu nie znanych
powodów ze swojej Sali szpitalnej o godzinie 10:00 rano, podczas gdy został do
niej przywieziony poprzedniego wieczora.
Spanikowany rzuciłem uśmiech gostkowi w recepcji, który nie
zdawał się zwrócić na to żadnej uwagi, zbyt pochłonięty swoją rozmową
telefoniczną. No, dobrze. Dopiero, kiedy wyszedłem przed budynek, skapnąłem
się, że przecież nie ma tu mojego auta, a autobusem nie zdążę dojechać na czas.
Wkurzony wyjąłem portfel, udając się na stoisko z taksówkami. Zostało mi
ostatnie 50 funtów i jakieś groszaki z mojej miesięcznej wypłaty. Mam nadzieję,
że szybko dostanę nową.
Poczułem wibrację telefonu w kieszeni. Wiedziałem, że nie
zostało mi dużo czasu. Westchnąłem i odszukałem wzrokiem chłopaka, który
wyglądał na najmłodszego i najbardziej uległego. Przyjąłem jak najbardziej
surowy wyraz twarzy, po czym ruszyłem szybkim krokiem w jego stronę, machając
moim dwudziestofuntowym banknotem przed jego twarzą.
- Patrz. Widzisz to? – zapytałem ostro, cedząc każde słowo. –
Będzie twój, jak szybko zawieziesz mnie na Stones Street.
Odczułem małą satysfakcję, kiedy lękliwie pokiwał głową.
Odgarnąłem swoje lokowane włosy do tyłu, po czym zbliżyłem się jeszcze
bardziej.
- Ale szybko. Przejeżdżasz na czerwonym, jedziesz na skróty,
łamiesz prawo. Rozumiesz co to znaczy szybko? To znaczy, że kurwa jak nie będę
tam za 15 minut, to twój ryjek nie będzie taki jak wcześniej.
Malec (który najprawdopodobniej nie był nawet młodszy ode
mnie, ale to szczegół) przesunął się na bok, przestępując z nogi na nogę.
Poczekał, aż wgramolę się do środka, zatrzasnął za mną drzwi i usiadł za
kierownicą, dociskając gaz. Trzeba przyznać, że naprawdę starał się jak mógł.
Widziałem strach w jego oczach za każdym razem, kiedy przejeżdżał na czerwonym
albo gdzieś obok widniała policja. Taki… niedoświadczony. Synek mamusi.
Rzecz jasna, nie miałem zamiaru nic mu zrobić. Chciałem go
tylko nastraszyć, bo choć bardzo nie lubię tego robić, nie miałbym żadnych
szans, żeby zdążyć, gdyby nie to drobne przedstawienie, w którym byłem całkiem
dobry. Wiem, że to okrutne, ale pewne okoliczności mnie do tego zmuszają.
Pewne okoliczności. Takie jak te. Ugh, jak ja GO nienawidzę.
- Mogę otworzyć okno? – spytałem łagodniej, a on tylko
przełknął ślinę i pokiwał głową. Od razu po naciśnięciu przycisku poczułem
mocny wiatr, spowodowany szybką jazdą.
O, tak. Tego mi było potrzeba. Rozsiadłem się wygodniej w
fotelu, próbując zapomnieć o wszystkim i zrelaksować się na chwilę. Tylko co to
było to wszystko? Szkoła? Wypadek
samochodowy? Szpital? Szef rujnujący mi życie?
Potrząsnąłem głową, gdy w jej środku pojawiła się następna
opcja. Amy.
Prawda jest taka, że naprawdę miałem dużo zmartwień, problemów
mi dochodziło, ale i tak najbardziej martwiłem się o tą dziewczynę. Teraz,
kiedy wiedziałem już co i jak, wcale mi nie ulżyło. Co się z nią stało po
wyjściu ze szpitala? Czy poszła do szkoły? Raczej wątpliwe. Gdzie jest i co
robi w tej chwili? Czy nie wpakowała się w nowe tarapaty? Czy w ogóle
jeszcze żyje?
Przygryzłem wargę, próbując wybić sobie to pytanie z głowy.
Na pewno wszystko jest w porządku, niepotrzebnie zacząłem panikować. Nie mogłem
jednak nic poradzić na to, że wciąż czułem niepokój.
No i pięknie, miałem o niczym nie myśleć, a znowu się
zdenerwowałem. Zacisnąłem mocno powieki i starałem się zaczerpnąć jeszcze
chwilę odpoczynku.
Mój spokój nie trwał jednak zbyt długo, gdyż nagle ni stąd
ni zowąd, pojawiły się korki. Jednocześnie w tej samej chwili poczułem kolejną
wibrację telefonu. Niedobrze.
- Jak ja go nienawidzę – syknąłem wściekły, przypominając
sobie, z czyjego powodu siedzę teraz w aucie. Mój oddech stał się ciężki, a
malec przerażony wbił paznokcie w kierownicę. Chyba trochę go przestraszyłem,
może myślał, że to do niego?
Z każdą minutą coraz bardziej się niecierpliwiłem, a
kierowca denerwował tym, że ja mogę się nieźle wkurzyć. Zdawało mi się, że
powietrze stawało się gęstsze i gęstsze…
W końcu zobaczyłem upragnioną tabliczkę z nazwą ulicy.
Chłopak zatrzymał się, poczekał, aż wysiądę i już chciał odjechać, ale
zatrzymałem go gestem ręki.
- A gdzie ci się tak spieszy? Spokojnie, nie zjem cię. Masz –
powiedziałem, wręczając mu 30 funtów zamiast 20. – Kup sobie coś fajnego.
O mało nie wybuchnąłem śmiechem, widząc jego przerażoną
twarz. Był w kompletnym szoku.
- No, dalej. Możesz jechać. Dzięki – machnąłem ręką i
ruszyłem w stronę tak dobrze znanego mi domu. Dopiero po chwili usłyszałem pisk
opon sygnalizujący, że malec wreszcie się zmył.
Stanąłem na dróżce wiodącej przez plac, który niegdyś był
ogródkiem, uważając, aby nie stanąć na trawie. Wiedziałem, jak bardzo go by to
zirytowało, bo trawa była jedyną rośliną w tym miejscu, z której nie uszło
jeszcze życie. Kiedyś, za czasów, kiedy mieszkała tu jego narzeczona, było tu
wręcz prześlicznie, ponieważ ona kochała rośliny. Niestety, zmarła
przedwcześnie, a on od tamtej pory znajduje sobie nowe zabawki. Słyszałem też
gdzieś kiedyś, że miał żonę, ale ją zostawił, bo nie mogli dojść do
porozumienia. Weź tu zrozum takiego, normalnie paradoks.
Od przestało mi być do śmiechu, gdy stanąłem przed drzwiami
budynku. Z zewnątrz wyglądał naprawdę obskurnie – pozdzierany, szary tynk,
walające się kamienie od kostki brukowej, obdarte schody i popękane doniczki z
uschłymi kwiatami. Naprawdę, naprawienie tego nie kosztowałoby go dużo wysiłku,
tym bardziej, że kasy ma jak lodu. On chyba po prostu dobrze się czuje… w takim
otoczeniu.
Wziąłem głęboki oddech i zapukałem do drzwi. Nie musiałem
czekać długo, aby ujrzeć w nim wysokiego, prawie łysego mężczyznę z wiecznie zmarszczonymi
brwiami i skrzywioną twarzą.
- Jesteś wreszcie – usłyszałem jego gburliwy głos. – Zdaje
się, że nie rozumiesz słowa… teraz.
- Nie moja wina – odparłem szybko – że wyciągasz ludzi prosto
ze szpitala na tu i teraz, bo masz takie zachcianki.
- Coś ci nie pasuje? – warknął groźnie, ale mnie to nie
zwiodło.
- Tak. Wiele rzeczy, i ty o tym wiesz najlepiej. A teraz
wybacz, nie mam całego dnia.
Mężczyzna rzucił mi mordercze spojrzenie i wpuścił do
środka.
- Idź na górę, do reszty, i czekaj na swoją kolej. Będę za
parę minut.
Próbując się uspokoić, wszedłem do środka, znajdując się w
pokoju gościnnym. Od razu poczułem woń alkoholu i papierosów, która zawsze
unosiła się w tym domu. Zawsze.
Wnętrze wyglądało już trochę lepiej. Mimo tego, że całość
była w zimnej, biało – czarnej lub szarej tonacji i nie było tu żadnych roślin
ani ozdób, naprawdę nie było tak źle. Tylko… sztywno. Cały parter nie miał
prawie żadnych ścian, tylko jedną krótką oddzielającą linię kuchni z jadalnią
od reszty oraz te, które otaczały łazienką. Po prawej stronie znajdował się
salon, naprzeciw mnie schody i łazienka. Rzuciłem leniwie wzrokiem na tą samą
kanapę, co zawsze – czarna z różnymi plamami na poszewce. To takie głupie, że
nie zatrudnił żadnej sprzątaczki do parteru. Może po prostu mu się nie opłacało
– kto wie – ale różnorodne zacieki na kanapie naprawdę nie wyglądały miło. Nie
chciałem myśleć, od czego mogłyby być.
Wspiąłem się po schodach na górę, zostawiając ten
nieprzyjemny widok za sobą. Górne piętro było przez niego nazywane biurem,
chociaż ogółem to był jeden wielki pokój z zagraconymi biurkami, starymi
meblami i kilkoma komputerami dla jego pracowników. Obok znajdowała się
łazienka i jeszcze kilka zamkniętych pokoi, do których nikt z nas nie miał dostępu.
Mówię nas w cudzysłowiu, bo szef
często z nudów wyrzucał i zatrudniał nowe osoby, zwalając na niewystarczające
zaangażowanie. Pff, jakby to miało coś do rzeczy.
Otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. Pospiesznie
przebiegłem wzrokiem po zarówno starych, jak i nowych dla mnie twarzach, jednak
coś mi się nie zgadzało, tylko nie wiedziałem co. Nie chodziło o to, że było za
dużo nowych. Przywitałem się ze wszystkimi skinieniem głowy, ruszając w stronę
kanapy.
I wtedy go zobaczyłem. Blondyn o jasnoniebieskich oczach
stał w roku pokoju, opierając się plecami o ścianę. Na jego twarzy widać było
skupienie oraz niepokój.
- Co ty tu robisz?! – warknąłem, chwytając go ostro za
ramię. – Odwala ci już?!
W jego oczach dostrzegłem zagubienie. Kompletnie nie
wiedział, o co mi chodzi, ale się bał.
- Ja… nie mam po-
- Choć – pociągnąłem go za sobą w stronę drzwi, na korytarz.
Nie, nie, nie. Tak nie może być. Tak kurwa nie może być.
Przycisnąłem go do ściany, mierząc go wzrokiem. Przerażony
zamknął oczy. No tak, nie wziąłem go tutaj, aby go nastraszyć, muszę trochę
przystopować. Puściłem go i odepchnąłem na bezpieczną odległość.
- Niall? – upewniłem się, a chłopak skinął głową.
Niall to chłopak mieszkający na tym samym osiedlu, co ja,
całkiem niedaleko. Parę razy był ze mną w klubie, całkiem spoko facet,
wyluzowany i traktujący życie z dystansem. Mimo wszystko wciąż chodzi jednak do
szkoły, jest w moim wieku albo o rok starszy… Nie wiem. Wiem jednak jedno –
popełnił straszny błąd i nawet nie ma pojęcia, jaki poważny. On nawet nie ma
pojęcia, że popełnił błąd – znalazła po prostu sobie pracę i do niej przyszedł.
Teraz już za późno. Nie chciałem, żeby to tak się skończyło.
- W coś ty się wpakował? – jęknąłem, przecierając twarz
dłońmi.
- Nie wiem, potrzebuję kasy- spuścił głowę w dół, ciężko
oddychając. No tak, nie mógł znieść mojego spojrzenia.
- Ej, spokojnie, wyluzuj – położyłem mu rękę na ramieniu i
poklepałem po przyjacielsku. Nie zjem cię.
- Nie boję się ciebie, Styles – mruknął cicho. – Po prostu
to było dość… dziwne. Przychodzę sobie jak normalny człowiek do pracy, aby
zarobić, a nagle kumpel z ulicy napada na mnie i przyciska do ściany.
- To nie jest normalna praca – wycedziłem, próbując
unormować oddech.
- Dobra, nie jest. Powinieneś się trochę opamiętać, wiesz? –
odparł, przewracając oczami.
- Słuchaj, Horan. Nie opamiętam się, a wiesz dlaczego? Bo
wpakowałeś się w gówno. Gówno, jakich naprawdę mało na tym świecie, wiesz? I
nawet nie masz o tym pojęcia. Ta praca to bagno, zdążysz się jeszcze o tym
przekonać. Zresztą, to teraz nic nie zmieni. Jest już za późno. Na wszystko
jest już za późno.
Chłopak stanął niepewnie przede mną, ze zmieszanym wyrazem
twarzy.
- Co masz na… - nie dokończył, bo na schodach dało się słyszeć
kroki.
- On tu idzie. Schowaj się – warknąłem, popychając go w
stronę głównego pokoju. Uspokoiłem się, gdy usłyszałem trzask zamykanych drzwi,
ale nie na długo.
- Słuchaj – przeszedł od razu do konkretów, zatrzymując się
tuż przede mną. – Masz kolejne zadanie, czas na dzisiaj wieczór – odparł,
wręczając mi wydruki i odpowiednie dokumenty.
- Dzisiaj? – upewniłem się, starając się, aby mój głos nie
zabrzmiał pretensjonalnie.
- Tak. Jeszcze coś? – zapytał, chcąc wejść do pokoju.
- Czekaj – zatrzymałem go. – Co moją wypłatą?
- Jaką wypłatą? – prychnął, odwracając się w moją stronę.
- Pieniężną, George. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę,
ale wyciągając mnie ze szpitala dla swoich zachcianek…
- Nic ci do moim zachcianek – warknął.
- Chcesz zobaczyć moją kartę ubezpieczeniową? – uniosłem brwi
z triumfem, denerwując go jeszcze bardziej. – Straciłem całe 30 funtów, aby
dojechać tu na czas, teoretycznie ryzykując życiem. Jeśli myślisz, że będę żył
na kilkunastu funtach do końca miesiąca….
- Pyskaty jesteś, mały – zaśmiał się, wyciągając
pięćdziesiątkę z kieszeni. – Masz, i nie groź mi kartą ubezpieczeniową.
- A reszta?
- Jak wykonasz dzisiejsze zadanie. Nie mam więcej przy
sobie. Czy ty zawsze musisz stwarzać tyle problemów? Są ludzie, którzy
chcieliby mieć tą posadę.
- Zawsze możesz
mnie zwolnić – wygarnąłem mu, zaciskając dłonie w pięści.
- Jeszcze mi się przydasz – odarł przesłodzonym głosem,
popychając mnie w stronę schodów. – Na razie.
Starając uspokoić się po tej rozmowie, która zakończyła się
tak, jak zwykle, wyszedłem z domu i oddaliłem się na bezpieczną odległość, po
czym wyjąłem plik kartek, który dostałem przed chwilą. Kobieta widoczna na
zdjęciu miała na imię Suzie i za godzinkę podobno być w klubie, niedaleko mojej
dzielnicy.
Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus i udałem się na umówione
miejsce. Nigdy nie przepadałem za klubami – panujący w nich zaduch, zapach wymieszany
z ludzkim potem i alkoholem oraz migające światła nigdy nie zdobyły u mnie
uznania. Stanąłem pod ścianą, starając wypatrzeć się ową blondynkę, zgarnąć ją
i szybko stąd wyjść. Nie miałem pewności jednak, czy już przyszła, także stałem
tak, z rękoma w kieszeniach i patrolowałem teren. Nagle coś przykuło moją
uwagę. Dziewczyna opierająca się o ścianę po drugiej stronie klubu i chłopak zbliżający
się do niej na niebezpieczną odległość. Jednego byłem pewien – nie była to
Suzie.
To była Amy.
Spanikowany ruszyłem w jej stronę, starając przebić się
przez tłum ludzi, co okazało się trudniejsze, niż myślałem. Co ona tu robi?
Dlaczego… Nie, teraz to nieważne.
Byłem już naprawdę blisko, kiedy ujrzałem, że chłopak w
kapturze przycisnął swoje wargi do niej. Wściekłość, jaka objęła moje ciało i
ta dziwna woń spowodowały, że zacząłem taranować ludzi pięściami.
Musiałem się do niej dostać. Musiałem.
Kiedy włożył rękę pod jej bluzkę, momentalnie doznałem szoku.
Po wyrazie jej twarzy nie sądziłem, że jej się to podobało. Ta panika w jej
oczach tylko pobudziła krew w moich żyłach.
Nie czułem już nic. Nie wiedziałem, czy byłem wściekły,
przerażony czy zszokowany. W ogóle nie wiedziałem jak się czułem, nie obchodziło
mnie to zbytnio jeśli miałem być szczery. Byłem jak w transie – rzuciłem się na
kolesia, przyciskając go całym swoim ciałem do ziemi i zacząłem obkładać
pięściami.
___________________________________________________
Hej hej hej!
Wróciłam! Aktualnie jestem na obozie językowo-matematycznym i udało mi się uciec na chwilę z zajęć nadobozwiązkowych, także jest rozdział, nawet trochę dłuższy niż zwykle :) Zapraszam do wyrażania swojej opinii w postawie komentarzy niekoniecznie z opinią pozytywną, to bardzo motywuje.
All the love,
N.I. xx
Mówisz, że wolisz te krytykujące komentarze, ale ja nie mam co krytykować! Żadnego błędu, powtórzenia, nic..
OdpowiedzUsuńCo on będzie chciał zrobić z tą dziewczyną? Zabić? Wykorzystać? Zastraszyć? A może jest im coś winna? Nie wiem i boję się o tym pomyśleć, a, patrząc na tego szefa, nie będzie to zbyt miłe. :c
Jednak cieszę się, bo perspektywa Harry'ego! W końcu! Czekałam szesnaście rozdziałów, ale było warto. Miło, dla odmiany, pooglądać sobie myśli chłopaka. To jest zupełnie nowe doświadczenie, ale, jeśli mam być szczera, całkiem ciekawe. O wiele inaczej patrzę na jego osobę. Potrafi zastraszać, grozić, wszystko...
Jestem ciekawa co z Niall'em. Będzie też tam pracował? A może zdąży uciec od tego bagna?
Okej, ja zmykam.
Pozdrawiam, karmeeleq
PS. Jeżeli masz ochotę, to zapraszam również do siebie; kiedy-gram-znika-caly-swiat.blogspot.com
PPS. Widziałaś może teledysk do Drag Me Down? Nie wiem, co lot w kosmos ma do piosenki, ale fajnie wyszło. Najbardziej jednak buty Niall'a są widoczne, ahah XD
Jestem ciekawa co to właściwie za oraca, ktora wykonuje harry. A liam? Myślałam ze będzie przyjacielem amy, a nie bedzie próbował ja zgwalcic. Historia coraz ciekawsza x
OdpowiedzUsuń