sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział XIV

Siedząc z tyłu w autobusie przygryzałam nerwowo skórkę od palców przy paznokciach. Bałam się, tak cholernie się bałam, że coś mu się stanie. Że już nigdy nie zobaczę tych jego oczu, które napawały mnie szczęściem, które zajmowały specjalne miejsce w mojej szufladce. Próbowałam skupić się na obrazach migających za oknem, ale to tylko potęgowało mój strach. Nic nie było w stanie odwrócić moich myśli od Harrego. Co się z nim działo?

Oczywiście pracownicy nie pozwolili mi wsiąść. Przecież nie jestem z rodziny i tak dalej, nawet nie słuchałam ich wywodu. Nie miałam nic do gadania, więc po prostu sprawdziłam rozkład i próbowałam jak najszybciej dostać się do szpitala. Na początku nie mogłam się uspokoić, ale z czasem, jak tak siedziałam, adrenalina w moich żyłach zaczęła opadać. Już nie mogłam nic więcej zrobić.

Wzięłam głęboki oddech i chwyciłam swój naszyjnik w kształcie samolocika pomiędzy palcami. Zaczęłam się nim bawić, jeżdżąc kciukiem wzdłuż i wszerz, próbując się uspokoić. Naprawdę go lubiłam, on mi przypominał o wsparciu tego chłopaka. Jego samego w sumie też lub… Nie. W tej chwili to słowo wydało mi się za słabe. Ponownie zaczęłam mieć wątpliwości. Lubię go? Nie. Przez te kilka dni stał się dla mnie kimś więcej, niż kolegą. Może nawet więcej, niż zwykłym przyjacielem, bo to, co do niego czuję… Chwila. Ja nic do niego nie czuję.

Potrząsnęłam głową z kpiącym uśmieszkiem w mojej głowie. Jak bardzo głupia jestem, w ogóle biorąc pod uwagę taką opcję? Co powinnam zrobić, aby w końcu zakończyć ten absurd? Mam dosyć tego, że ciągle zaprząta moje myśli. Mam dość, że mam do niego największe zaufanie na świecie. Mam dość, że wszędzie jest on. Uczucie było pomiędzy mną a Louisem, więc wiem, jak to jest, także nie istnieje ono pomiędzy mną i Harrym. Przy szatynie czułam się szczęśliwa i o niczym innym nie myślałam. Miałam te dziwne motylki w brzuchu, które nie pozwalały mi na wykonanie żadnego sensownego ruchu. Byłam po prostu sobą. W sumie, przy Harrym też się tak czuję. Ale chyba nie jestem sobą. Uśmiechnięta dziewczyna z radosnym błyskiem w oczach, wypuszczająca niekontrolowane chichoty co kilka sekund…

Kurwa. Chyba się w nim zakochałam.

Próbowałam coś zrobić. Próbowałam udowodnić sobie, że tak nie jest, ale nie potrafiłam. Ja po prostu nie potrafiłam już dłużej opierać się prawdzie.
Nie mogłam już dłużej o tym myśleć, na samą myśl robiło mi się słabo. Na szczęście właśnie autobus podjechał właśnie na najbliższy przystanek (mówiąc najbliższy miałam na myśli ten oddalony o 4 kilometry od białego budynku, do którego miałam zamiar się dostać), wywlekając się na zewnątrz. Chciałam jak najszybciej dostać się do chłopaka, więc na przemian biegłam ile sił w nogach przed siebie, a następnie zatrzymywałam się i szłam szybkim krokiem, próbując złapać dech. Ostatecznie jednak spocona i obolała wbiegłam do szpitala. Natychmiast ruszyłam w stronę recepcjonistki, która stała naprzeciwko wejścia.

- Dzień dobry… przed chwilą…. został… przywieziony…. tu… pewien… chłopak - wydyszałam, próbując uspokoić swoje serce. To wszystko mnie nieźle wykończyło, ale byłoby gorzej, gdybym nie trzymała formy. Muszę jednak potrenować jeszcze bieganie, bo jak widać, przydaje się.

- Jak się nazywa? - spytała, odrywając wzrok od komputera i spoglądając na mnie swoimi niebieskimi, miłymi oczyma.

- Harry Styles - pospieszyłam z odpowiedzią.

- A ty?- spytała, zapisując coś na kartce obok. Robiła to z takim skupieniem, że aż mnie to przerażało.

- Amy Senall - powiedziałam ciężko, czując, że długo tak nie pociągnę. Muszę dowiedzieć się, że z nim wszystko w porządku. Muszę.

- Nie jesteś z nim spokrewniona?- upewniła się.

- No nie…

- Skoro został przywieziony przed chwilą, a ty nie jesteś z rodziny, nie wpuszczą cię. - powiedziała niewysoka blondynka, starając się dodać mi w głosie jak najwięcej otuchy.- Przykro mi, ale chyba nie mogę nic zrobić.

- Serio?- jęknęłam. Pokonałam taki szmat drogi, żeby nawet nie móc się z nim zobaczyć. Poczułam się zupełnie bezradna i posłałam jej spanikowane spojrzenie.- Mogę chociaż poznać jego stan?

- Tylko rodzina, ale postaram się czegoś dowiedzieć- odpowiedziała, wracając do swojego komputera. Poczułam, jak przerażenie na nowo przejmuje całe moje ciało. Nie mogłam odpuścić, nie teraz, kiedy zdałam sobie sprawę, jak wiele on znaczy dla mnie. To znaczy, wiedziałam już o tym wcześniej, ale nie umiałam tego przed sobą przyznać. Jesteś zwykłym tchórzem, Amy- pojawił się znajomy głos Louisa w mojej głowie, ale szybko go odepchnęłam. Tuż przed wyjazdem przestało układać się pomiędzy nami tak dobrze i usłyszałam trochę przykrych, ale prawdziwych zdań z jego ust. Nie teraz, błagam.

- To nie było tak zupełnie przed chwilą. - zdziwiła się. - Długo zajęło ci dotarcie tutaj.

- No tak… Jechałam autobusem- odpowiedziałam szybko. Z jednej z strony to było miłe, że próbowała mnie odciągnąć od zmartwień, ale chciałam dowiedzieć się już, co z nim. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało przeze mnie.

- Postaram się. - uśmiechnęła się ciepło. - Głowa do góry, na pewno nie będzie tak źle.

- Może. - przełknęłam ślinę.

- A z jakiego powodu tu trafił?

- Próbował… Próbował mnie ochronić przed moim byłym… No i trochę się pobili.

- Waleczny! - posłała mi kolejny uśmiech, a ja próbowałam jej odpowiedzieć tym samym, ale wyszedł mi tylko krzywy grymas. - Idealny materiał na chłopaka. Jesteście razem?

- Nie! - prawie krzyknęłam. - Tylko przyjaciel.

- Ze sposobu, w jaki o nim mówisz wnioskuję, że ty tak nie uważasz.

- Co?! - przeraziłam się. - To aż tak widać?

- Nie, spokojnie - zaśmiała się cicho. - Pracowałam kiedyś jako terapeuta, więc znam się na rzeczy.

- A długo… pani studiowała? - spytałam, gdyż kiedyś też chciałam zostać terapeutą. Ale w tej chwili nie jestem pewna, czy dożyję choć studiów.

- Proszę, mów mi Lou - zaśmiała się. - Nie jestem stara, a przynajmniej tak się nie czuję. A co do studiów… Dwa lata ciężkiej pracy wystarczyły, abym dostała posadę, jednak szybko ją porzuciłam, bo były kiepskie zarobki.

- Aha - odpowiedziałam, nie będąc pewna, co jeszcze mogłam z siebie wykrztusić. Nie byłam w nastroju na pogawędki.

- Nie będę cię już zatrzymywać, bo widzę w twoich oczach, że interesuje cię tylko chłopak… Musisz go mocno kochać.

- Że ja?!- znowu moje serce zaczęło bić szybciej.

- Haha, tak. Żebyś tylko widziała swoją minę! - wybuchła nową salwą śmiechu. - Pójdę zapytać jakiegoś lekarza, zaraz wrócę. A tak między nami - nachyliła się nade mną, zniżając głos do szeptu.- powinnaś kiedyś mu powiedzieć, widać, że to uczucie mocno w tobie siedzi.

Gdy tylko zniknęła za rogiem, przetarłam oczy. Czy to się działo naprawdę? Teraz byłam już przekonana, że wpadłam po uszy. Jak mogłam się zakochać w swoim najlepszym przyjacielu? Przecież to nie ma sensu! Pomiędzy nami już nigdy nie mogłoby być tak, jak dawniej, słowo przyjaźń jest wygodniejsze. Jestem 100% pewna, że on nie czuje tego, co ja… To także nie ma przyszłości, ja nie umiem się wiązać. Prędzej czy później bym go skrzywdziła, co byłoby zupełnie straszne, bo nie chcę tego robić, ale to nieuniknione.

W tej chwili zrozumiałam właśnie, że on pod żadnym pozorem nie może dowiedzieć się, że na jego widok krew w moich żyłach przyśpiesza, a ja jestem zmuszona nauczyć się w tym po prostu żyć i się do tego przyzwyczaić, mimo że to będzie jedna z najbardziej skomplikowanych misji mojego życia. Cóż, trudno, jakoś będę musiała sobie poradzić.

Stałam tam i czekałam dobre 20 minut, zanim zobaczyłam, że blondynka wraca. Na jej twarzy wymalowany był spokój, także i ja miałam nadzieję, że wyjdzie z tego cało.

- Żyje - odpowiedziała widząc mój wzrok, a ja momentalnie się odprężyłam.- I wyjdzie z tego cało, nic mu nie będzie, ma tylko pękniętą kość na przedramieniu, więc ciężko to przeżywa.

- A odzyskał już przytomność? - wypytywałam.

- Tak, ale nie możesz teraz go zobaczyć. Jest noc, a odwiedziny są w godzinach 12:00-16:00.

No tak, prawie całkowicie zapomniałam, że słońce niedługo powinno pojawić się na niebie, a ja wciąż jestem na nogach. Poczułam, jak moje ciało się chwieje ze zmęczenia, a w głowie huczy.

- Powinnaś jechać do domu i się trochę przespać, za parę godzin wrócić. Nie chcesz chyba, żeby zobaczył cię w takim stanie?

- W porządku, i dziękuję za wszystko Lou.

- Naprawdę nie ma za co. - poklepała mnie po plecach. - No, leć. Do zobaczenia!

Wsiadłam w kolejny autobus (na szczęście w tym mieście mają kursy całodobowe) i udałam się w drogę powrotną. Byłam strasznie zmartwiona o stan lokowanego. W dodatku teraz przypomniałam sobie, że nawet nie napisałam mamie smsa. Co teraz zrobię? Ona myślała, że poszłam zwyczajnie do szkoły, a o 15:00 najpóźniej powinnam być w domu. Jak jej się wytłumaczę? Na pewno będzie na mnie krzyczeć, ale nie może poznać prawdy. Ostatnio w moich życiu wydarzyło się za wiele.

Okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam, serio. Mama spała już, pewnie od dawna, i co prawda na jej twarzy nie było wymalowanego stoickiego spokoju, ale przynajmniej nie robiła mi żadnych wyrzutów. Przemknęłam jak najciszej na górę, do pokoju, i zrezygnowana położyłam się na łóżku.

To moja wina. Gdyby nie moja nadpobudliwość i agresja, nigdy nie rzuciłabym się na Louisa Tomlinsona, a Harry nie musiałby mi ratować tyłka, jak zwykle.

Chciałam być silna, naprawdę- dla niego, ale to wszystko mnie po prostu przerastało. Doszłam do takiego stopnia, w którym nie potrafię nawet odwdzięczyć się człowiekowi, który ryzykuje dla mnie własne życie. Kompletnie na niego nie zasługuję i nie mam pojęcia, czemu on mnie jeszcze nie zostawił.

Po raz kolejny zasnęłam na mokrej poduszce, mocno wtulając się w kołdrę i pragnąc być tam, gdzie loczek. To chyba jednak niemożliwe.

Wstałam kilka godzin później, możliwie jak najwcześniej, aby uniknąć konfrontacji z mamą i dostać się jak najszybciej do szpitala. Wiem, że uciekanie przed obowiązkami jest tchórzostwem, a odkładanie na później najprawdopodobniej nie było w tej chwili najlepszym pomysłem…

W recepcji znowu siedziała Lou. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu, że nie będę musiała rozmawiać z jakimś obcym facetem, któremu trzeba będzie wszystko wyjaśnić od nowa. Dziewczyna na mój widok od razu się podniosła i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.

- Jest w sali 224, na II piętrze. Proszę, oto zezwolenie na odwiedziny. – podała mi mały świstek papieru.

- Nawet nie wiem, jak mam ci dziękować! – powiedziałam z wdzięcznością w oczach.

- To naprawdę nic takiego. – odpowiedziała ze spokojem. – Leć już, wiem, jak bardzo chcesz go zobaczyć.

Kiwnęłam głową w jej stronę, a następnie ruszyłam w stronę schodów. Byłam tak zniecierpliwiona, że przeskakiwałam co 2 stopnie, aby tylko znaleźć się jak najszybciej na właściwym korytarzu. 
Zdziwiło mi, że nie ujrzałam żadnego lekarza dyżurującego, ale może to i lepiej. Aby znaleźć właściwe drzwi musiałam przejść prawie całą jego długość, ale w końcu stanęłam przed tabliczką.

Jest. Pokój 224.

Weszłam cicho do sali. Wciąż miałam straszne wyrzuty sumienia i nie miałam pojęcia, jak zareaguję.
Od razu ujrzałam lokowanego chłopaka leżącego na jednym z pierwszych łóżek szpitalnych. W okolicach jego ramienia znajdował się gips przytrzymany temblakiem, na jego ciele widniało parę siniaków, a twarz zdobiło kilka przecięć i czerwonofioletowych plam. Skierowałam się w jego stronę tak szybko, jak mogłam. Sumienie w mojej głowie podpowiadało mi, że powinnam jak najszybciej go przeprosić.

- Jak… jak się czujesz? - zapytałam, starając się ukryć przerażenie, na co on wzruszył ramionami. - Lekarze powiedzieli, że będziesz żył.

- Bywało lepiej. A ty? - spojrzał wymownie w stronę moich zakrytych przez bluzę nadgarstków.

- W porządku. - odpowiedziałam pospiesznie, starając brzmieć na pewną siebie. Nie mogłam uwierzyć, że w takiej chwili Harry nie martwił się o swój stan, tylko o taką głupią, błahą rzecz. To naprawdę jest Anioł, ja nie żartuję.

- Na pewno? - zapytał podejrzliwie.

- Mhm.

- Pokaż. - rozkazał, na co ja cofnęłam się o krok.

-  Nie – przełknęłam ślinę czując, jak moje serce zaczyna swój dziki wyścig.

- Pokaż.

- Harryyy… - jęknęłam cicho, utwierdzając go w przekonaniu, że wcale nie jest w porządku.

- Nie zmuszaj mnie, żeby stąd wstał.

- Nie możesz…

- Przekonamy się? - chłopak jednym ruchem ręki oderwał kroplówkę i chwycił się barierki, próbując wstać.

- Nie! Stój! - krzyknęłam przerażona, bo wiedziałam, co może się stać. To nie są żarty.

- W takim razie masz tu podejść, albo odłączę rurkę od kolana.

Powoli zbliżyłam się w jego stronę, z bijącym sercem. Ten chwycił mnie za bluzę, abym nie mogła się ruszyć. Nie chciałam tego robić, ale chociaż raz powinnam przestać myśleć egoistycznie.

- Dobrze, teraz odsłoń rękę. - poinstruował, a ja tylko fuknęłam na niego i odwróciłam się plecami. 
Ten wówczas delikatnie podwinął rękaw.

- Oh - przyśpieszenie jego oddechu nie świadczyło o tym, że jest w porządku. - Nie możesz… ty… jeśli… ugh- zaklął.- Musisz przestać, bo inaczej…

- Tak, wiem. - syknęłam i opuściłam materiał tak, aby zakrywał blizny. No cóż, może ostatnio przesadziłam trochę. Może nawet trochę bardziej niż trochę.

- Amy, zaczekaj – powiedział nieco łagodniej, gdy już chciałam odsunąć się na bezpieczną odległość. 
- To… wcale się nie polepsza, prawda? To znaczy… jest coraz gorzej?

- Uh. - przytaknęłam cicho.

- Opowiedz mi o tym. - spojrzał na mnie z troską w oczach i czymś jeszcze, ale na obecną chwilę nie umiałam tego odkryć. Może byłam zbyt zdesperowana?- Proszę.

Wiedziałam, że ta rozmowa nadejdzie prędzej, czy później, to tylko kwestia czasu. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, nad którego realizacją wahałam się tylko chwilę.

- Jak ty opowiesz mi o swojej pracy.


- Ty pierwsza.
______________________________

Jejku przepraszam was! Niektórzy tak długo czekali na ten rozdział, a ja go jeszcze tak spieprzyłam, przepraszam! Zdaję sobie sprawę, że wyszedł tak do dupy, następny powinien być lepszy.

Chyba zmienię datę dodawania rozdziałów. Każdy będzie pojawiał się co 2 tygodnie, nie 1, jak to było dotychczas. Po prostu się nie wyrabiam, bo choć ten był napisany w 99% już dawno, to nie znalazłam nawet chwili, aby go wstawić. Wiecie, jest wystawienie ocen i te bzdury, a ja mam dodatkowo skrócony czas przez tamten wyjazd i fakt, że już we wtorek wyjeżdżam do Wiednia na koncert 1D (znowu piszę o tym jakby to nie było kompletnie nic, ja chyba nie umiem wyrażać swoich emocji). Nie chcę was straszyć tym, że w ostatnim tygodniu czerwca mam goszczę u siebie w domu wymianę młodzieżową z Niemiec, a w wakacje nie spędzę chyba ani jednej doby w domu...

Nieważne. Dziękuję Wam za wszystkie wyświetlenia i każdy komentarz, nie macie pojęcia, ile to dla mnie znaczy!

All the love,

xx


5 komentarzy:

  1. Jedziesz na ich koncert? Jakie zazdro! ;c
    Jestem ciekawa, co powie jej Harry o swojej pracy. Bardzo! ;c

    OdpowiedzUsuń
  2. Życzę super zabawy na koncercie 1D. Mam małe pytanko- Spakujesz mnie do walizki, albo do torebki? PLS....

    OdpowiedzUsuń
  3. Zabierz mnie ze sobą na koncert!
    Okej, ogar.
    Ale z Harry'ego szantarzysta!
    Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem i wróciłam :D
    Nie obrazisz się, że ten komentarz będzie wyjątkowo krótki? Mam strasznie mało czasu dzisiaj i muszę się streszczać :(
    Dlaczego kończysz w takim momencie co? Tak się nie robi! Jak ja teraz wytrzymam do następnego rozdziału? Odpowiedź jest prosta: NIE WYTRZYMAM! Co ty tak długo jesteś na tym koncercie, co? Jeszcze się nie skończył, że nie ma następnego rozdziału? :P Wystawiasz na próbę moją cierpliwość, co? :P Dobra ja już muszę kończyć :( Ale następny komentarz będzie taki dłuuugi jak stąd do Chin, co ty na to? :D
    To dużo weny kochaniutka, oby rozdział pojawił się jak najszybciej :*
    I oczywiście zapraszam do mnie ;) Nie wiem czy czytasz wgl jeszcze moje opowiadanie? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że czytam!
      Dobra, przyznam się, że w ostatnim miesiącu nie miałam czasu (wgl nie było mnie w domu), ale nadrobię, obiecuję!
      Poprawię się też z komentarzami, bo ty zawsze u mnie dodajesz, a ja zazwyczaj nie, bo po prostu nie jestem do tego przyzwyczajona... Muszę tylko ogarnąć parę spraw, ale niedługo zostawię u ciebie ślad :)

      Usuń

Komentarz jest dla mnie czymś więcej, niż tylko wyrażeniem swojego zdania. Jest znakiem dla mnie, że ktoś tutaj zajrzał, co jest bardzo miłe i krzepiące. Jeśli więc to czytasz, proszę, pozostaw komentarz. Niekoniecznie z opinią pozytywną. Każdy jest dla mnie ogromną motywacją i powoduje uśmiech na mojej twarzy :)