piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział XVII

Harry’s Pov

Otworzyłem zaspane oczy próbując zrozumieć, co mnie obudziło. Dopiero po chwili mój wzrok przeniósł się na telefon dzwoniący na stoliku obok mojego szpitalnego łóżka. No tak, wciąż byłem w szpitalu. Leniwie zwlokłem się i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Tak?
- Musisz przyjechać – wycedził znany mi głos  z taką siłą, że aż mnie rozbolała głowa.
- Teraz? – jęknąłem, starając się ustać na nogach.
- Nie pogrywaj sobie ze mną. Za 15 minut widzę cię w biurze.
Przetarłem twarz dłonią. Sądząc po tonie jego głosu, nie był dziś w zbyt dobrym humorze.
- Bez odbioru – mruknąłem, rozłączając się.
Nie byłem w stanie nic zrobić, przecież nie mogłem mu się postawić. Mrucząc coś pod nosem o tym, jaki to on jest porąbany, wstałem i próbując utrzymać się na nogach, ruszyłem w stronę drzwi.
Nienawidzę go. I naprawdę nie przesadzam z tym określeniem. Są typy, których nie lubię, są tacy, których nie cierpię, nie znoszę wręcz, ale nikogo nie darzę tak wściekłym uczuciem, jak jego. Jestem stuprocentowo pewny, że to nienawiść. Najchętniej ukręciłbym mu łeb, ale obiecałem sobie, że nic nie skłoni mnie do tego, aby stanąć na jego poziomie. Nic.
Przemknąłem cicho przez szpitalny korytarz, starając się wyglądać jak zwyczajny człowiek. To znaczy… przecież nim byłem. Chodziło mi o to, aby nie zostać pomylonym z pacjentem, który wymyka się z nikomu nie znanych powodów ze swojej Sali szpitalnej o godzinie 10:00 rano, podczas gdy został do niej przywieziony poprzedniego wieczora.
Spanikowany rzuciłem uśmiech gostkowi w recepcji, który nie zdawał się zwrócić na to żadnej uwagi, zbyt pochłonięty swoją rozmową telefoniczną. No, dobrze. Dopiero, kiedy wyszedłem przed budynek, skapnąłem się, że przecież nie ma tu mojego auta, a autobusem nie zdążę dojechać na czas. Wkurzony wyjąłem portfel, udając się na stoisko z taksówkami. Zostało mi ostatnie 50 funtów i jakieś groszaki z mojej miesięcznej wypłaty. Mam nadzieję, że szybko dostanę nową.
Poczułem wibrację telefonu w kieszeni. Wiedziałem, że nie zostało mi dużo czasu. Westchnąłem i odszukałem wzrokiem chłopaka, który wyglądał na najmłodszego i najbardziej uległego. Przyjąłem jak najbardziej surowy wyraz twarzy, po czym ruszyłem szybkim krokiem w jego stronę, machając moim dwudziestofuntowym banknotem przed jego twarzą.
- Patrz. Widzisz to? – zapytałem ostro, cedząc każde słowo. – Będzie twój, jak szybko zawieziesz mnie na Stones Street.
Odczułem małą satysfakcję, kiedy lękliwie pokiwał głową. Odgarnąłem swoje lokowane włosy do tyłu, po czym zbliżyłem się jeszcze bardziej.
- Ale szybko. Przejeżdżasz na czerwonym, jedziesz na skróty, łamiesz prawo. Rozumiesz co to znaczy szybko? To znaczy, że kurwa jak nie będę tam za 15 minut, to twój ryjek nie będzie taki jak wcześniej.
Malec (który najprawdopodobniej nie był nawet młodszy ode mnie, ale to szczegół) przesunął się na bok, przestępując z nogi na nogę. Poczekał, aż wgramolę się do środka, zatrzasnął za mną drzwi i usiadł za kierownicą, dociskając gaz. Trzeba przyznać, że naprawdę starał się jak mógł. Widziałem strach w jego oczach za każdym razem, kiedy przejeżdżał na czerwonym albo gdzieś obok widniała policja. Taki… niedoświadczony. Synek mamusi.
Rzecz jasna, nie miałem zamiaru nic mu zrobić. Chciałem go tylko nastraszyć, bo choć bardzo nie lubię tego robić, nie miałbym żadnych szans, żeby zdążyć, gdyby nie to drobne przedstawienie, w którym byłem całkiem dobry. Wiem, że to okrutne, ale pewne okoliczności mnie do tego zmuszają.
Pewne okoliczności. Takie jak te. Ugh, jak ja GO nienawidzę.
- Mogę otworzyć okno? – spytałem łagodniej, a on tylko przełknął ślinę i pokiwał głową. Od razu po naciśnięciu przycisku poczułem mocny wiatr, spowodowany szybką jazdą.
O, tak. Tego mi było potrzeba. Rozsiadłem się wygodniej w fotelu, próbując zapomnieć o wszystkim i zrelaksować się na chwilę. Tylko co to było to wszystko? Szkoła? Wypadek samochodowy? Szpital? Szef rujnujący mi życie?
Potrząsnąłem głową, gdy w jej środku pojawiła się następna opcja. Amy.
Prawda jest taka, że naprawdę miałem dużo zmartwień, problemów mi dochodziło, ale i tak najbardziej martwiłem się o tą dziewczynę. Teraz, kiedy wiedziałem już co i jak, wcale mi nie ulżyło. Co się z nią stało po wyjściu ze szpitala? Czy poszła do szkoły? Raczej wątpliwe. Gdzie jest i co robi w tej chwili? Czy nie wpakowała się w nowe tarapaty? Czy w ogóle jeszcze żyje?
Przygryzłem wargę, próbując wybić sobie to pytanie z głowy. Na pewno wszystko jest w porządku, niepotrzebnie zacząłem panikować. Nie mogłem jednak nic poradzić na to, że wciąż czułem niepokój.
No i pięknie, miałem o niczym nie myśleć, a znowu się zdenerwowałem. Zacisnąłem mocno powieki i starałem się zaczerpnąć jeszcze chwilę odpoczynku.
Mój spokój nie trwał jednak zbyt długo, gdyż nagle ni stąd ni zowąd, pojawiły się korki. Jednocześnie w tej samej chwili poczułem kolejną wibrację telefonu. Niedobrze.
- Jak ja go nienawidzę – syknąłem wściekły, przypominając sobie, z czyjego powodu siedzę teraz w aucie. Mój oddech stał się ciężki, a malec przerażony wbił paznokcie w kierownicę. Chyba trochę go przestraszyłem, może myślał, że to do niego?
Z każdą minutą coraz bardziej się niecierpliwiłem, a kierowca denerwował tym, że ja mogę się nieźle wkurzyć. Zdawało mi się, że powietrze stawało się gęstsze i gęstsze…
W końcu zobaczyłem upragnioną tabliczkę z nazwą ulicy. Chłopak zatrzymał się, poczekał, aż wysiądę i już chciał odjechać, ale zatrzymałem go gestem ręki.
- A gdzie ci się tak spieszy? Spokojnie, nie zjem cię. Masz – powiedziałem, wręczając mu 30 funtów zamiast 20. – Kup sobie coś fajnego.
O mało nie wybuchnąłem śmiechem, widząc jego przerażoną twarz. Był w kompletnym szoku.
- No, dalej. Możesz jechać. Dzięki – machnąłem ręką i ruszyłem w stronę tak dobrze znanego mi domu. Dopiero po chwili usłyszałem pisk opon sygnalizujący, że malec wreszcie się zmył.
Stanąłem na dróżce wiodącej przez plac, który niegdyś był ogródkiem, uważając, aby nie stanąć na trawie. Wiedziałem, jak bardzo go by to zirytowało, bo trawa była jedyną rośliną w tym miejscu, z której nie uszło jeszcze życie. Kiedyś, za czasów, kiedy mieszkała tu jego narzeczona, było tu wręcz prześlicznie, ponieważ ona kochała rośliny. Niestety, zmarła przedwcześnie, a on od tamtej pory znajduje sobie nowe zabawki. Słyszałem też gdzieś kiedyś, że miał żonę, ale ją zostawił, bo nie mogli dojść do porozumienia. Weź tu zrozum takiego, normalnie paradoks.
Od przestało mi być do śmiechu, gdy stanąłem przed drzwiami budynku. Z zewnątrz wyglądał naprawdę obskurnie – pozdzierany, szary tynk, walające się kamienie od kostki brukowej, obdarte schody i popękane doniczki z uschłymi kwiatami. Naprawdę, naprawienie tego nie kosztowałoby go dużo wysiłku, tym bardziej, że kasy ma jak lodu. On chyba po prostu dobrze się czuje… w takim otoczeniu.
Wziąłem głęboki oddech i zapukałem do drzwi. Nie musiałem czekać długo, aby ujrzeć w nim wysokiego, prawie łysego mężczyznę z wiecznie zmarszczonymi brwiami i skrzywioną twarzą.
- Jesteś wreszcie – usłyszałem jego gburliwy głos. – Zdaje się, że nie rozumiesz słowa… teraz.
- Nie moja wina – odparłem szybko – że wyciągasz ludzi prosto ze szpitala na tu i teraz, bo masz takie zachcianki.
- Coś ci nie pasuje? – warknął groźnie, ale mnie to nie zwiodło.
- Tak. Wiele rzeczy, i ty o tym wiesz najlepiej. A teraz wybacz, nie mam całego dnia.
Mężczyzna rzucił mi mordercze spojrzenie i wpuścił do środka.
- Idź na górę, do reszty, i czekaj na swoją kolej. Będę za parę minut.
Próbując się uspokoić, wszedłem do środka, znajdując się w pokoju gościnnym. Od razu poczułem woń alkoholu i papierosów, która zawsze unosiła się w tym domu. Zawsze.
Wnętrze wyglądało już trochę lepiej. Mimo tego, że całość była w zimnej, biało – czarnej lub szarej tonacji i nie było tu żadnych roślin ani ozdób, naprawdę nie było tak źle. Tylko… sztywno. Cały parter nie miał prawie żadnych ścian, tylko jedną krótką oddzielającą linię kuchni z jadalnią od reszty oraz te, które otaczały łazienką. Po prawej stronie znajdował się salon, naprzeciw mnie schody i łazienka. Rzuciłem leniwie wzrokiem na tą samą kanapę, co zawsze – czarna z różnymi plamami na poszewce. To takie głupie, że nie zatrudnił żadnej sprzątaczki do parteru. Może po prostu mu się nie opłacało – kto wie – ale różnorodne zacieki na kanapie naprawdę nie wyglądały miło. Nie chciałem myśleć, od czego mogłyby być.
Wspiąłem się po schodach na górę, zostawiając ten nieprzyjemny widok za sobą. Górne piętro było przez niego nazywane biurem, chociaż ogółem to był jeden wielki pokój z zagraconymi biurkami, starymi meblami i kilkoma komputerami dla jego pracowników. Obok znajdowała się łazienka i jeszcze kilka zamkniętych pokoi, do których nikt z nas nie miał dostępu. Mówię nas w cudzysłowiu, bo szef często z nudów wyrzucał i zatrudniał nowe osoby, zwalając na niewystarczające zaangażowanie. Pff, jakby to miało coś do rzeczy.
Otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. Pospiesznie przebiegłem wzrokiem po zarówno starych, jak i nowych dla mnie twarzach, jednak coś mi się nie zgadzało, tylko nie wiedziałem co. Nie chodziło o to, że było za dużo nowych. Przywitałem się ze wszystkimi skinieniem głowy, ruszając w stronę kanapy.
I wtedy go zobaczyłem. Blondyn o jasnoniebieskich oczach stał w roku pokoju, opierając się plecami o ścianę. Na jego twarzy widać było skupienie oraz niepokój.
- Co ty tu robisz?! – warknąłem, chwytając go ostro za ramię. – Odwala ci już?!
W jego oczach dostrzegłem zagubienie. Kompletnie nie wiedział, o co mi chodzi, ale się bał.
- Ja… nie mam po-
- Choć – pociągnąłem go za sobą w stronę drzwi, na korytarz.
Nie, nie, nie. Tak nie może być. Tak kurwa nie może być.
Przycisnąłem go do ściany, mierząc go wzrokiem. Przerażony zamknął oczy. No tak, nie wziąłem go tutaj, aby go nastraszyć, muszę trochę przystopować. Puściłem go i odepchnąłem na bezpieczną odległość.
- Niall? – upewniłem się, a chłopak skinął głową.
Niall to chłopak mieszkający na tym samym osiedlu, co ja, całkiem niedaleko. Parę razy był ze mną w klubie, całkiem spoko facet, wyluzowany i traktujący życie z dystansem. Mimo wszystko wciąż chodzi jednak do szkoły, jest w moim wieku albo o rok starszy… Nie wiem. Wiem jednak jedno – popełnił straszny błąd i nawet nie ma pojęcia, jaki poważny. On nawet nie ma pojęcia, że popełnił błąd – znalazła po prostu sobie pracę i do niej przyszedł. Teraz już za późno. Nie chciałem, żeby to tak się skończyło.
- W coś ty się wpakował? – jęknąłem, przecierając twarz dłońmi.
- Nie wiem, potrzebuję kasy- spuścił głowę w dół, ciężko oddychając. No tak, nie mógł znieść mojego spojrzenia.
- Ej, spokojnie, wyluzuj – położyłem mu rękę na ramieniu i poklepałem po przyjacielsku. Nie zjem cię.
- Nie boję się ciebie, Styles – mruknął cicho. – Po prostu to było dość… dziwne. Przychodzę sobie jak normalny człowiek do pracy, aby zarobić, a nagle kumpel z ulicy napada na mnie i przyciska do ściany.
- To nie jest normalna praca – wycedziłem, próbując unormować oddech.
- Dobra, nie jest. Powinieneś się trochę opamiętać, wiesz? – odparł, przewracając oczami.
- Słuchaj, Horan. Nie opamiętam się, a wiesz dlaczego? Bo wpakowałeś się w gówno. Gówno, jakich naprawdę mało na tym świecie, wiesz? I nawet nie masz o tym pojęcia. Ta praca to bagno, zdążysz się jeszcze o tym przekonać. Zresztą, to teraz nic nie zmieni. Jest już za późno. Na wszystko jest już za późno.
Chłopak stanął niepewnie przede mną, ze zmieszanym wyrazem twarzy.
- Co masz na… - nie dokończył, bo na schodach dało się słyszeć kroki.
- On tu idzie. Schowaj się – warknąłem, popychając go w stronę głównego pokoju. Uspokoiłem się, gdy usłyszałem trzask zamykanych drzwi, ale nie na długo.
- Słuchaj – przeszedł od razu do konkretów, zatrzymując się tuż przede mną. – Masz kolejne zadanie, czas na dzisiaj wieczór – odparł, wręczając mi wydruki i odpowiednie dokumenty.
- Dzisiaj? – upewniłem się, starając się, aby mój głos nie zabrzmiał pretensjonalnie.
- Tak. Jeszcze coś? – zapytał, chcąc wejść do pokoju.
- Czekaj – zatrzymałem go. – Co  moją wypłatą?
- Jaką wypłatą? – prychnął, odwracając się w moją stronę.
- Pieniężną, George. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale wyciągając mnie ze szpitala dla swoich zachcianek…
- Nic ci do moim zachcianek – warknął.
- Chcesz zobaczyć moją kartę ubezpieczeniową? – uniosłem brwi z triumfem, denerwując go jeszcze bardziej. – Straciłem całe 30 funtów, aby dojechać tu na czas, teoretycznie ryzykując życiem. Jeśli myślisz, że będę żył na kilkunastu funtach do końca miesiąca….
- Pyskaty jesteś, mały – zaśmiał się, wyciągając pięćdziesiątkę z kieszeni. – Masz, i nie groź mi kartą ubezpieczeniową.
- A reszta?
- Jak wykonasz dzisiejsze zadanie. Nie mam więcej przy sobie. Czy ty zawsze musisz stwarzać tyle problemów? Są ludzie, którzy chcieliby mieć tą posadę.
- Zawsze możesz mnie zwolnić – wygarnąłem mu, zaciskając dłonie w pięści.
- Jeszcze mi się przydasz – odarł przesłodzonym głosem, popychając mnie w stronę schodów. – Na razie.
Starając uspokoić się po tej rozmowie, która zakończyła się tak, jak zwykle, wyszedłem z domu i oddaliłem się na bezpieczną odległość, po czym wyjąłem plik kartek, który dostałem przed chwilą. Kobieta widoczna na zdjęciu miała na imię Suzie i za godzinkę podobno być w klubie, niedaleko mojej dzielnicy.
Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus i udałem się na umówione miejsce. Nigdy nie przepadałem za klubami – panujący w nich zaduch, zapach wymieszany z ludzkim potem i alkoholem oraz migające światła nigdy nie zdobyły u mnie uznania. Stanąłem pod ścianą, starając wypatrzeć się ową blondynkę, zgarnąć ją i szybko stąd wyjść. Nie miałem pewności jednak, czy już przyszła, także stałem tak, z rękoma w kieszeniach i patrolowałem teren. Nagle coś przykuło moją uwagę. Dziewczyna opierająca się o ścianę po drugiej stronie klubu i chłopak zbliżający się do niej na niebezpieczną odległość. Jednego byłem pewien – nie była to Suzie.
To była Amy.
Spanikowany ruszyłem w jej stronę, starając przebić się przez tłum ludzi, co okazało się trudniejsze, niż myślałem. Co ona tu robi? Dlaczego… Nie, teraz to nieważne.
Byłem już naprawdę blisko, kiedy ujrzałem, że chłopak w kapturze przycisnął swoje wargi do niej. Wściekłość, jaka objęła moje ciało i ta dziwna woń spowodowały, że zacząłem taranować ludzi pięściami.
Musiałem się do niej dostać. Musiałem.
Kiedy włożył rękę pod jej bluzkę, momentalnie doznałem szoku. Po wyrazie jej twarzy nie sądziłem, że jej się to podobało. Ta panika w jej oczach tylko pobudziła krew w moich żyłach.
Nie czułem już nic. Nie wiedziałem, czy byłem wściekły, przerażony czy zszokowany. W ogóle nie wiedziałem jak się czułem, nie obchodziło mnie to zbytnio jeśli miałem być szczery. Byłem jak w transie – rzuciłem się na kolesia, przyciskając go całym swoim ciałem do ziemi i zacząłem obkładać pięściami.
___________________________________________________
Hej hej hej!
Wróciłam! Aktualnie jestem na obozie językowo-matematycznym i udało mi się uciec na chwilę z zajęć nadobozwiązkowych, także jest rozdział, nawet trochę dłuższy niż zwykle :) Zapraszam do wyrażania swojej opinii w postawie komentarzy niekoniecznie z opinią pozytywną, to bardzo motywuje.

All the love,

N.I. xx

środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział XVI

Pomimo tego, że było dopiero popołudnie, po powrocie do domu walnęłam się na łóżko i poszłam spać. Mama na szczęście poszła do pracy, także mogłam odwlekać rozmowę do wieczora. W głębi serca palił się ostatni płomyk nadziei, że może mi się jednak uda jej uniknąć, aczkolwiek to byłoby zbyt piękne.

Po obudzeniu się postanowiłam pobiegać. To był czwartek, jeden z cięższych dni – matma i chemia z wychowawczynią w jednym. Nadchodził wieczór, do szkoły już iść nie mogłam, zresztą szkoła bez Harry’ego była istnym koszmarem.

W sumie nie wiem po co wciąż trenowałam bieganie, może dlatego, że kochałam czuć wiatr we włosach, lub po prostu weszło to w mój nawyk. Byłam jednak w tej chwili zupełnie pewna, że nie uciekałabym od Harry’ego. Nie po tym wszystkim. Wiedziałam, że rozmowa była najlepszym wyjściem.

Musiałam przemyśleć sobie mnóstwo spraw. Naprawdę zakochałam się w loczku, to już było ustalone. Pytanie, czy on odczuwał to samo w stosunku do mnie? Wątpliwe. Raczej byłam dla niego wielką przyjaciółką, co i tak było wielkim plusem, bo nie miałam wielu przyjaciół. Dobra, właściwie nikogo innego. Można by było podciągnąć ewentualnie Liama, Nialla i Zayna pod hasło kumple, ale wciąż nie przyjaciele. Nie byłam zbyt towarzyska, to fakt. Wolałam siedzieć zamknięta w swoim pokoju i rozmyślać, albo, co niedawno odkryłam – biegać, no i wyjścia do klubu też były w porządku, ale nic poza tym. Nie miałam w zwyczaju z nikim rozmawiać, jeździć samochodem, dostawać się za nikim do szpitala, włamywać w środku nocy do Wesołego Miasteczka, a już na pewno nie zwierzać. Trochę przerażało mnie, jak wiele zmieniło się w moim życiu w ostatnim czasie, a to dopiero… Chwila. Od początku roku szkolnego minęły dopiero niecałe dwa tygodnie? Jak ten czas zleciał…

Nie zauważyłam nawet, gdy dobiegłam do swojego ulubionego strumyka nad polanką w lesie, dopiero jego szum przywrócił mnie do rzeczywistości. Postanowiłam zrobić sobie przerwę i pomoczyć trochę nogi, bo pomimo tego, że była praktycznie połowa września, pogoda nie zdążyła się jeszcze zepsuć. Siedziałam tak dobre dziesięć minut i w pewnym momencie zaczęło mi czegoś, a raczej kogoś brakować.

Tak bardzo chciałam, aby siedział tu teraz obok mnie i moczył nogi ze mną. Chciałabym czuć jego ciepły oddech na swoim karku, chciałabym widzieć jego pełne, różowe usta i oczy, w których tak bardzo kochałam się zatracać. Chciałam widzieć jego nienaturalnie wielkie ręce i słyszeć zachrypnięty głos… Ale to było niemożliwe, bo leżał w szpitalu.

Nagle usłyszałam jego głos: Nie ma rzeczy niemożliwych. Odwróciłam się, ale nie zobaczyłam nikogo. Serce zaczęło mi bić szybciej, ale byłam w lesie sama. No tak. To była moja wyobraźnia, głos pochodził z mojej głowy. To nie oznaczało jednak, że nie powinnam go posłuchać.

Zerwałam się i szybszym truchtem pobiegłam do domu. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam się z nim zobaczyć i mu to powiedzieć. Teraz miałam w sobie odwagę, to był ten moment. Nie mogłam tak ciągle zwlekać.

Do szpitala dostałam się szybciej, niż ostatnio, ale mimo to robiło się już ciemno, gdy weszłam do budynku. Natychmiastowo skierowałam się w stronę recepcji, gdzie miałam nadzieję na spotkanie Lou, jednak ku mojemu zdziwieniu siedział tam niewysoki, brodaty facet. Zamurowało mnie na chwilę. Cóż, mam nadzieję, że nie będzie trudno…

Gdy jednak zbliżyłam się nieco, spostrzegłam, że rozmawiał przez telefon. I sądząc po tonie jego głosu, nie była to miła rozmowa.

- Mam to gdzieś. Poważnie. Pieprzyć ciebie i te twoje zasady. Jak George się dowie…

Nie chciałam podsłuchiwać, naprawdę, ale jednocześnie nie byłam w stanie się ruszyć z miejsca. Może to strach, może szok, trudno powiedzieć. Mimowolnie słowa wciąż dolatywały do moich uszu.

- Nie! Nie, kurwa, nie!.... Absolutnie się na to nie zgadzam... Posłuchaj, to ty będziesz miał przesrane, nie ja!... Nie, Harry nie jest tu przeszkodą.

Harry. Usłyszenie jego imienia przyprawiło mnie o dreszcze. Miałam przeczucie, że zjawił się w tej rozmowie nieprzypadkowo i nie wróżyło to nic dobrego. Teraz już wiedziałam, że był to strach. Powoli zaczęłam się wycofywać tak, aby brodaty typ mnie nie spostrzegł.

- Słuchaj, nic mnie nie obchodzi, że to twoja dziewczyna... George tak powiedział... Ale go nie obchodzi twoje zdanie, mnie zresztą też.

Nie chciałam słyszeć już ani słowa. Gdy byłam w bezpiecznej odległości, odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec. Chciałam już go zobaczyć. I dowiedzieć się wreszcie prawdy, bo całkowicie o tym zapomniałam. On musi mi powiedzieć o tej swojej pracy, a im szybciej to zrobi, tym lepiej.

Zdyszana stanęłam przed salą 224 i zaczęłam próbę uspokojenia się, albo chociażby oddechu. Niestety, nie tym razem.

Po otworzeniu drzwi uświadomiłam sobie, że gdyby jakimś cudem mi się to nawet udało, to byłoby to bezcelowe. Dlaczego? Już mówię. Po otworzeniu drzwi ukazał mi się rząd łóżek oraz to, na którym powinien leżeć Harry. Powinien, bo go tam nie było.

To było za wiele. Bez żadnych emocji odwróciłam się na pięcie i opuściłam budynek, nie zerkając nawet na brodacza w recepcji. Wróciłam do domu w jak najszybszym tempie, po czym zamknęłam się w pokoju. Kompletnie nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie czułam nic. Myślałam, że po wejściu do środka się rozkleję albo zacznę walić w szafę, ale zamiast tego skończyłam leżąc na łóżku z poduszką naciśniętą na głowę.

Nie. Nie, nie nie. Gdzie on mógł być? Dopiero w tej chwili zaczęłam się martwić. Czemu wyszedł wcześniej ze szpitala? Przecież dopiero tam trafił. Nie mieściło mi się to w głowie. Nic już nie rozumiałam.

Właśnie! Mogłam się spytać jakiejś położnej. Mogłam interweniować. Mogłam coś zrobić. 
Cokolwiek. A zamiast tego uciekłam do domu z prędkością światła. Nawet o tym nie pomyślałam.
Zastygłam, gdy moje drzwi od pokoju otworzyły się i stanęła w nich… mama we własnej osobie.

- Amy? – spytała cicho, a ja przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że do tej rozmowy musiało kiedyś dojść, ale jednak chciałam to odwlekać tak długo, jak się dało. – Jesteś tu?

- Mhm – przytaknęłam i odgarnęłam poduszkę na bok, siadając.

- Chcę porozmawiać.

Westchnęła cicho wchodząc do środka i siadając obok mnie.

- Przedwczoraj… - zaczęła trzęsącym się głosem - przedwczoraj popołudniu nie wróciłaś do domu.  Ja… chcę wiedzieć… gdzie byłaś przez te dni.

Przeniosłam wzrok na dłonie, po czym powiedziałam najspokojniej jak się dało:

- Z Harrym.

Podniosła na mnie oczy i zmarszczyła brwi. Modliłam się tylko, żeby nie zadawała więcej pytań.

- Jak to z Harrym? Przez 3 dni?

- Tak, no bo ja… We wtorek pojechałam do niego i zrobiło się późno, więc postanowiłam przenocować, a następnego dnia po szkole poszłam do tej twojej biblioteki… I zostałam po godzinach, bo sama tego chciałaś. – spojrzałam na nią z wyrzutem.

- A teraz? To znaczy dzisiaj?

- Po szkole poszłam pobiegać – wyrzuciłam bez mrugnięcia okiem, jakby kłamstwo było moim drugim językiem.

- Pobiegać?

- Tak.

- Ty biegasz? – na jej czole pojawiła się zmarszczka.

- Tak, mamo. Możesz nie zadawać tyle pytań? – jęknęłam.

- Chodzi tylko o to, że… coś mi tu śmierdzi. Kim jest ten Harry?

- Przyjaciel – mruknęłam cicho, delikatnie się czerwieniąc, co nie umknęło uwadze mojej matki. Na jej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, a ona sama wyraźnie się rozpogodziła.

- Rozumiem, nie będę ci już przeszkadzać, pewnie jesteś zmęczone. – odparła, po czym wyszła, mając banana na twarzy. – Dobranoc.

Ah, mamo. Gdyby to wszystko było takie proste, jak myślisz.

Poczekałam, aż drzwi od jej sypialni się zamkną, po czym na palcach przemknęłam w stronę drzwi. Nie miałam zamiaru siedzieć tak bezczynnie. Za dużo rzeczy kołatało mi się w głowie. Postanowiłam przejść się na krótki spacer.

Już po otwarciu drzwi zrobiło mi się lepiej. Lubiłam zmierzch podczas jesieni, ponieważ już o 21:00 świecił księżyc. Było też dość chłodno, ale pamiętałam o zabraniu bluzy.
Podsumowując…. Ostatnie dwa tygodnie były czymś dziwnym w moim życiu. I strasznym, definitywnie. Ale nie wiem, czy tego żałowałam, chyba nie. Harry może i okazał się skomplikowaną osobą, która nie chce mi powiedzieć o swojej pracy, ale poza tym naprawdę wiele wniósł do mojego życia. A to dopiero dwa tygodnie.

Gdy skręciłam za róg sklepu, po drugiej stronie ulicy ujrzałam dziewczynę. Nie byłoby w niej nic dziwnego i w sumie nie wiem, czemu na nią spojrzałam, ale mój wzrok się na niej zatrzymał. Powodem był mały, srebrny naszyjnik w kształcie papierowego samolocika. Oh, fuck.
Dopiero po chwili ochłonęłam i przyjrzałam się jej dokładniej. Miała czerwone włosy i raczej była młoda, możliwe, że miała coś około 19 lat, ale i tak była dość wysoka jak na swój wiek. W ręku trzymała kubek ze Starburksa (jakby ten szczegół miał mi w czymś pomóc) i szła przed siebie szybkim krokiem. Ruszyłam swoim chodnikiem tak, żebym cały czas miała ją na widoku. Nie wiem, czemu zaczęłam ją „śledzić”, chociaż ja w sumie bym tego tak nie nazwała. Zgaduję, że bardzo chciałam dowiedzieć się, skąd ma ten naszyjnik. Albo dlaczego. Jednocześnie zbierałam się w sobie, żeby do niej zagadać. To wciąż było dla mnie zbyt trudne.

Dziewczyna przeszła przez ulicę i znalazła się jakieś 10 metrów przede mną. Przyśpieszyłam kroku, ale wtedy ktoś zagrodził mi drogę.

- Amy? – odezwał się znajomy głos, a ja obróciłam głowę w jego stronę. No tak, a kogo innego mogłam spotkać o tej godzinie na ulicy...

- Em… hej – odpowiedziałam szybko, przenosząc wzrok na czerwonowłosą. W tamtej chwili wsiadała do samochodu. Miałam ochotę do niej podbiec albo chociaż krzyknąć, ale Liam i Zayn mi to uniemożliwiali. Uznali by mnie za jeszcze większą wariatkę albo przynajmniej by się odwrócili i ja musiałabym się tłumaczyć. O, nie.

- Coś się stało? – spytał, gdy w moich oczach pojawiło się rozczarowanie po tym, jak auto odjechało. 
Cóż, trudno. Muszę się z tym pogodzić.

- Skądże – przywołałam uśmiech na twarzy i tym samym odciągnęłam ich od pomysłu odwrócenia się. – Co tutaj robicie?

- Właśnie wybieraliśmy się do klubu, chcesz iść z nami?

Zastanowiłam się chwilę. Ostatnim razem nie skończyło to się zbyt fajnie, a ja wciąż tego z nim nie wyjaśniłam. Nie bałam się, aczkolwiek… Potrzebowałam tego. Potrzebowałam alkoholu i oderwania się od tego… zamieszania.

- Chętnie – skinęłam głową, jeszcze raz przenosząc wzrok na miejsce, w którym przed chwilą stało auto. Taka okazja…

- Wszystko w porządku? – upewnił się, a ja skinęłam energicznie głową.

- Chodźmy!

Tylko Zayn rzucił mi spojrzenie, którego nie mogłam do końca odczytać, ale nie miałam czasu się nad tym dłużej zastanawiać. Ruszyliśmy w dół ulicy, w stronę świetnej miejscówy.

Tym razem szybciej przyzwyczaiłam się do hałasu, duchoty i ścisku. Już po kilku minutach od wypicia pierwszego drinka postawionego mi przez Liama szalałam dziko na parkiecie. Poruszałam się dość pewnie wśród spoconych ciał, nie myśląc o niczym innym, niż o dobrej zabawie. Wszystkie smutki wyparowały. Wszystkie zmartwienia odeszły na ten moment, liczyło się tylko tu i teraz. I właśnie taki cel chciałam osiągnąć, przychodząc tutaj.

Starałam tańczyć się w rytm muzyki i pilnować, aby nie tańczyć z osobami, które są bardzo nachlane. W pewnej chwili obok mnie zjawił się Liam i objął mnie ramieniem.

- Amy – powiedział i zachichotał, a ja z nim. Oboje byliśmy nieźle schlani, no może Liam trochę więcej. – Zatańczysz?

- Ja… - zastanowiłam się. W tamtej chwili to nie wydawało mi się takie złe, ale po chwili przypomniałam sobie, że trochę wypiłam. – Nie.

- Na pewno? – zasmucił się trochę.

- Nie, Liam, nie chcę powtórki – odpowiedziałam trochę za szybko, a ten się na mnie spojrzał.

- To znaczy, że ostatnim razem… To znaczy… Chcesz o tym porozmawiać? – spytał, na co ja kiwnęłam głową. – W takim razie poczekaj, pójdę kupić wodę.

Odsunęłam się w tył i oparłam o ścianę, czekając, aż wróci. Mój oddech był przyśpieszony ze zdenerwowania. Zrozumie czy będzie wściekły? Ale zawiedzony? Może smutny, bo oczekiwał czegoś z mojej strony, a ja… Czuję coś do kogo innego?
Zabrzmiało to jak prawdziwy dramat z serialu, no serio? Zawsze myślałam, że to takie proste i banalne.

Zauważyłam cień, a po chwili postać chłopaka. Nie mogłam odczytać wyrazu jego twarzy, bo stałam w rogu pomieszczenia, gdzie było ciemno.

- Chcesz przejść tam dalej czy zostać tutaj? – zapytałam, a on tylko pokręcił głową, po czym zbliżył się blisko mnie. Za blisko.

- Um, Liam, ja… - urwałam, gdy zobaczyłam, jak blisko była jego twarz. Zakmnęłam oczy, po czym stanowczo go od siebie odsunęłam. – Nie chcę.

Byłam dumna z siebie, że się na tyle odważyłam i mu się postawiłam, ale na tym się nie skończyło.
Chłopak przysunął się blisko przytrzymał mnie obiema rękoma. Byłam w tak wielkim szoku, że zareagowałam za późno. Dopiero, gdy zaczął robić malinkę ma mojej szyi, próbowałam go jakoś odsunąć. Niestety wciąż byłam przytrzymywana.

- Liam?! Liam, co ty odwalasz?! Zostaw mnie, słyszysz?! Zostaw!

Jedną ręką przesunął po moim policzku, a następnie przytrzymał mój podbródek tak, abym nie uciekała, po czym przycisnął swoje usta do moich, łapczywie ssąc. Nie byłam w stanie nawet wołać o pomoc, po prostu kopałam i wierzgałam na wszystkie strony, przerażona i zdruzgotana.
Czułam się jak w jakimś popierdolonym śnie. Światła migotały coraz szybciej, a ja tam stałam, nie mogąc się wyswobodzić. To nie mogło dziać się naprawdę, co nie? To było po prostu niemożliwe.
Jeśli myślałam, że to było dramatyczne, to prawie zemdlałam, kiedy przesunął ręką po moich piersiach, a następnie zdjął mi bluzkę. O nie, tego było za wiele. Kopnęłam go z całej siły, a on odsunął się na ułamek sekundy.

- Pomocy! Ratunku! On chce mnie….


Nie zdążyłam dokończyć, bo Liam przykleił się do moich ust ponownie. Nie, to nie było realne. Czemu nikt nie reagował? Wokół było pewno ludzi, na pewno ktoś musiał mnie słyszeć. Byłam bliska płaczu, bo prawdę powiedziawszy, byłam po prostu bezradna. Nie miałam już sił, żeby go kopać, powietrze mi się kończyło, a duszne powietrze mąciło mi w głowie. Kolana się pode mną ugięły, a on zaczął powoli zsuwać moje spodnie.
_____________________________________________________

Ha! Nie jestem spóźniona! To chyba pierwszy raz :D
Informuję, że za tydzień wyjeżdżam do Londynu (miejsce na piski i fangirling), także następne rozdziały mogą się spóźniać... znowu. Ale wiecie jak to jest, są wakacje, także życzę wszystkim wyjeżdżającym i siedzącym w domach miłej zabawy xx


All the love,

xx