Siedząc z tyłu w autobusie
przygryzałam nerwowo skórkę od palców przy paznokciach. Bałam się, tak
cholernie się bałam, że coś mu się stanie. Że już nigdy nie zobaczę tych jego
oczu, które napawały mnie szczęściem, które zajmowały specjalne miejsce w mojej
szufladce. Próbowałam skupić się na obrazach migających za oknem, ale to tylko
potęgowało mój strach. Nic nie było w stanie odwrócić moich myśli od Harrego.
Co się z nim działo?
Oczywiście pracownicy nie
pozwolili mi wsiąść. Przecież nie jestem z rodziny i tak dalej, nawet nie
słuchałam ich wywodu. Nie miałam nic do gadania, więc po prostu sprawdziłam
rozkład i próbowałam jak najszybciej dostać się do szpitala. Na początku nie
mogłam się uspokoić, ale z czasem, jak tak siedziałam, adrenalina w moich
żyłach zaczęła opadać. Już nie mogłam nic więcej zrobić.
Wzięłam głęboki oddech i
chwyciłam swój naszyjnik w kształcie samolocika pomiędzy palcami. Zaczęłam się
nim bawić, jeżdżąc kciukiem wzdłuż i wszerz, próbując się uspokoić. Naprawdę go
lubiłam, on mi przypominał o wsparciu tego chłopaka. Jego samego w sumie też
lub… Nie. W tej chwili to słowo wydało mi się za słabe. Ponownie zaczęłam mieć
wątpliwości. Lubię go? Nie. Przez te kilka dni stał się dla mnie kimś więcej,
niż kolegą. Może nawet więcej, niż zwykłym przyjacielem, bo to, co do niego czuję…
Chwila. Ja nic do niego nie czuję.
Potrząsnęłam głową z kpiącym
uśmieszkiem w mojej głowie. Jak bardzo głupia jestem, w ogóle biorąc pod uwagę
taką opcję? Co powinnam zrobić, aby w końcu zakończyć ten absurd? Mam dosyć
tego, że ciągle zaprząta moje myśli. Mam dość, że mam do niego największe
zaufanie na świecie. Mam dość, że wszędzie jest on. Uczucie było pomiędzy mną a
Louisem, więc wiem, jak to jest, także nie istnieje ono pomiędzy mną i Harrym.
Przy szatynie czułam się szczęśliwa i o niczym innym nie myślałam. Miałam te
dziwne motylki w brzuchu, które nie pozwalały mi na wykonanie żadnego
sensownego ruchu. Byłam po prostu sobą. W sumie, przy Harrym też się tak czuję.
Ale chyba nie jestem sobą. Uśmiechnięta dziewczyna z radosnym błyskiem w
oczach, wypuszczająca niekontrolowane chichoty co kilka sekund…
Kurwa. Chyba się w nim zakochałam.
Próbowałam coś zrobić. Próbowałam
udowodnić sobie, że tak nie jest, ale nie potrafiłam. Ja po prostu nie
potrafiłam już dłużej opierać się prawdzie.
Nie mogłam już dłużej o tym
myśleć, na samą myśl robiło mi się słabo. Na szczęście właśnie autobus podjechał
właśnie na najbliższy przystanek (mówiąc najbliższy miałam na myśli ten
oddalony o 4 kilometry od białego budynku, do którego miałam zamiar się
dostać), wywlekając się na zewnątrz. Chciałam jak najszybciej dostać się do
chłopaka, więc na przemian biegłam ile sił w nogach przed siebie, a następnie
zatrzymywałam się i szłam szybkim krokiem, próbując złapać dech. Ostatecznie
jednak spocona i obolała wbiegłam do szpitala. Natychmiast ruszyłam w stronę
recepcjonistki, która stała naprzeciwko wejścia.
- Dzień dobry… przed chwilą….
został… przywieziony…. tu… pewien… chłopak - wydyszałam, próbując uspokoić
swoje serce. To wszystko mnie nieźle wykończyło, ale byłoby gorzej, gdybym nie
trzymała formy. Muszę jednak potrenować jeszcze bieganie, bo jak widać, przydaje
się.
- Jak się nazywa? - spytała,
odrywając wzrok od komputera i spoglądając na mnie swoimi niebieskimi, miłymi
oczyma.
- Harry Styles - pospieszyłam z
odpowiedzią.
- A ty?- spytała, zapisując coś
na kartce obok. Robiła to z takim skupieniem, że aż mnie to przerażało.
- Amy Senall - powiedziałam
ciężko, czując, że długo tak nie pociągnę. Muszę dowiedzieć się, że z nim
wszystko w porządku. Muszę.
- Nie jesteś z nim spokrewniona?-
upewniła się.
- No nie…
- Skoro został przywieziony przed
chwilą, a ty nie jesteś z rodziny, nie wpuszczą cię. - powiedziała niewysoka
blondynka, starając się dodać mi w głosie jak najwięcej otuchy.- Przykro mi,
ale chyba nie mogę nic zrobić.
- Serio?- jęknęłam. Pokonałam
taki szmat drogi, żeby nawet nie móc się z nim zobaczyć. Poczułam się zupełnie
bezradna i posłałam jej spanikowane spojrzenie.- Mogę chociaż poznać jego stan?
- Tylko rodzina, ale postaram się
czegoś dowiedzieć- odpowiedziała, wracając do swojego komputera. Poczułam, jak
przerażenie na nowo przejmuje całe moje ciało. Nie mogłam odpuścić, nie teraz,
kiedy zdałam sobie sprawę, jak wiele on znaczy dla mnie. To znaczy, wiedziałam
już o tym wcześniej, ale nie umiałam tego przed sobą przyznać. Jesteś zwykłym tchórzem, Amy- pojawił
się znajomy głos Louisa w mojej głowie, ale szybko go odepchnęłam. Tuż przed
wyjazdem przestało układać się pomiędzy nami tak dobrze i usłyszałam trochę
przykrych, ale prawdziwych zdań z jego ust. Nie teraz, błagam.
- To nie było tak zupełnie przed
chwilą. - zdziwiła się. - Długo zajęło ci dotarcie tutaj.
- No tak… Jechałam autobusem-
odpowiedziałam szybko. Z jednej z strony to było miłe, że próbowała mnie
odciągnąć od zmartwień, ale chciałam dowiedzieć się już, co z nim. Nie
wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało przeze mnie.
- Postaram się. - uśmiechnęła się
ciepło. - Głowa do góry, na pewno nie będzie tak źle.
- Może. - przełknęłam ślinę.
- A z jakiego powodu tu trafił?
- Próbował… Próbował mnie
ochronić przed moim byłym… No i trochę się pobili.
- Waleczny! - posłała mi kolejny
uśmiech, a ja próbowałam jej odpowiedzieć tym samym, ale wyszedł mi tylko
krzywy grymas. - Idealny materiał na chłopaka. Jesteście razem?
- Nie! - prawie krzyknęłam. -
Tylko przyjaciel.
- Ze sposobu, w jaki o nim mówisz
wnioskuję, że ty tak nie uważasz.
- Co?! - przeraziłam się. - To aż
tak widać?
- Nie, spokojnie - zaśmiała się
cicho. - Pracowałam kiedyś jako terapeuta, więc znam się na rzeczy.
- A długo… pani studiowała? -
spytałam, gdyż kiedyś też chciałam zostać terapeutą. Ale w tej chwili nie
jestem pewna, czy dożyję choć studiów.
- Proszę, mów mi Lou - zaśmiała
się. - Nie jestem stara, a przynajmniej tak się nie czuję. A co do studiów… Dwa
lata ciężkiej pracy wystarczyły, abym dostała posadę, jednak szybko ją
porzuciłam, bo były kiepskie zarobki.
- Aha - odpowiedziałam, nie będąc
pewna, co jeszcze mogłam z siebie wykrztusić. Nie byłam w nastroju na
pogawędki.
- Nie będę cię już zatrzymywać,
bo widzę w twoich oczach, że interesuje cię tylko chłopak… Musisz go mocno
kochać.
- Że ja?!- znowu moje serce
zaczęło bić szybciej.
- Haha, tak. Żebyś tylko widziała
swoją minę! - wybuchła nową salwą śmiechu. - Pójdę zapytać jakiegoś lekarza,
zaraz wrócę. A tak między nami - nachyliła się nade mną, zniżając głos do
szeptu.- powinnaś kiedyś mu powiedzieć, widać, że to uczucie mocno w tobie
siedzi.
Gdy tylko zniknęła za rogiem,
przetarłam oczy. Czy to się działo naprawdę? Teraz byłam już przekonana, że
wpadłam po uszy. Jak mogłam się zakochać w swoim najlepszym przyjacielu?
Przecież to nie ma sensu! Pomiędzy nami już nigdy nie mogłoby być tak, jak
dawniej, słowo przyjaźń jest
wygodniejsze. Jestem 100% pewna, że on nie czuje tego, co ja… To także nie ma
przyszłości, ja nie umiem się wiązać. Prędzej czy później bym go skrzywdziła,
co byłoby zupełnie straszne, bo nie chcę tego robić, ale to nieuniknione.
W tej chwili zrozumiałam właśnie,
że on pod żadnym pozorem nie może dowiedzieć się, że na jego widok krew w moich
żyłach przyśpiesza, a ja jestem zmuszona nauczyć się w tym po prostu żyć i się
do tego przyzwyczaić, mimo że to będzie jedna z najbardziej skomplikowanych
misji mojego życia. Cóż, trudno, jakoś będę musiała sobie poradzić.
Stałam tam i czekałam dobre 20
minut, zanim zobaczyłam, że blondynka wraca. Na jej twarzy wymalowany był
spokój, także i ja miałam nadzieję, że wyjdzie z tego cało.
- Żyje - odpowiedziała widząc mój
wzrok, a ja momentalnie się odprężyłam.- I wyjdzie z tego cało, nic mu nie
będzie, ma tylko pękniętą kość na przedramieniu, więc ciężko to przeżywa.
- A odzyskał już przytomność? -
wypytywałam.
- Tak, ale nie możesz teraz go
zobaczyć. Jest noc, a odwiedziny są w godzinach 12:00-16:00.
No tak, prawie całkowicie
zapomniałam, że słońce niedługo powinno pojawić się na niebie, a ja wciąż jestem na
nogach. Poczułam, jak moje ciało się chwieje ze zmęczenia, a w głowie huczy.
- Powinnaś jechać do domu i się
trochę przespać, za parę godzin wrócić. Nie chcesz chyba, żeby zobaczył cię w
takim stanie?
- W porządku, i dziękuję za
wszystko Lou.
- Naprawdę nie ma za co. -
poklepała mnie po plecach. - No, leć. Do zobaczenia!
Wsiadłam w kolejny autobus (na
szczęście w tym mieście mają kursy całodobowe) i udałam się w drogę powrotną.
Byłam strasznie zmartwiona o stan lokowanego. W dodatku teraz przypomniałam
sobie, że nawet nie napisałam mamie smsa. Co teraz zrobię? Ona myślała, że
poszłam zwyczajnie do szkoły, a o 15:00 najpóźniej powinnam być w domu. Jak jej
się wytłumaczę? Na pewno będzie na mnie krzyczeć, ale nie może poznać prawdy.
Ostatnio w moich życiu wydarzyło się za wiele.
Okazało się, że niepotrzebnie się
martwiłam, serio. Mama spała już, pewnie od dawna, i co prawda na jej twarzy
nie było wymalowanego stoickiego spokoju, ale przynajmniej nie robiła mi
żadnych wyrzutów. Przemknęłam jak najciszej na górę, do pokoju, i zrezygnowana
położyłam się na łóżku.
To moja wina. Gdyby nie moja
nadpobudliwość i agresja, nigdy nie rzuciłabym się na Louisa Tomlinsona, a
Harry nie musiałby mi ratować tyłka, jak zwykle.
Chciałam być silna, naprawdę- dla
niego, ale to wszystko mnie po prostu przerastało. Doszłam do takiego stopnia,
w którym nie potrafię nawet odwdzięczyć się człowiekowi, który ryzykuje dla
mnie własne życie. Kompletnie na niego nie zasługuję i nie mam pojęcia, czemu
on mnie jeszcze nie zostawił.
Po raz kolejny zasnęłam na mokrej
poduszce, mocno wtulając się w kołdrę i pragnąc być tam, gdzie loczek. To chyba
jednak niemożliwe.
Wstałam kilka godzin później, możliwie
jak najwcześniej, aby uniknąć konfrontacji z mamą i dostać się jak najszybciej do
szpitala. Wiem, że uciekanie przed obowiązkami jest tchórzostwem, a odkładanie
na później najprawdopodobniej nie było w tej chwili najlepszym pomysłem…
W recepcji znowu siedziała Lou.
Od razu zrobiło mi się lżej na sercu, że nie będę musiała rozmawiać z jakimś
obcym facetem, któremu trzeba będzie wszystko wyjaśnić od nowa. Dziewczyna na
mój widok od razu się podniosła i obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.
- Jest w sali 224, na II piętrze.
Proszę, oto zezwolenie na odwiedziny. – podała mi mały świstek papieru.
- Nawet nie wiem, jak mam ci
dziękować! – powiedziałam z wdzięcznością w oczach.
- To naprawdę nic takiego. –
odpowiedziała ze spokojem. – Leć już, wiem, jak bardzo chcesz go zobaczyć.
Kiwnęłam głową w jej stronę, a
następnie ruszyłam w stronę schodów. Byłam tak zniecierpliwiona, że
przeskakiwałam co 2 stopnie, aby tylko znaleźć się jak najszybciej na właściwym
korytarzu.
Zdziwiło mi, że nie ujrzałam żadnego lekarza dyżurującego, ale może
to i lepiej. Aby znaleźć właściwe drzwi musiałam przejść prawie całą jego
długość, ale w końcu stanęłam przed tabliczką.
Jest. Pokój 224.
Weszłam cicho do sali. Wciąż miałam straszne wyrzuty
sumienia i nie miałam pojęcia, jak zareaguję.
Od razu ujrzałam
lokowanego chłopaka leżącego na jednym z pierwszych łóżek szpitalnych. W
okolicach jego ramienia znajdował się gips przytrzymany temblakiem, na jego
ciele widniało parę siniaków, a twarz zdobiło kilka przecięć i czerwonofioletowych
plam. Skierowałam się w jego stronę tak szybko, jak mogłam. Sumienie w mojej głowie
podpowiadało mi, że powinnam jak najszybciej go przeprosić.
- Jak… jak się czujesz? - zapytałam, starając się ukryć
przerażenie, na co on wzruszył ramionami. - Lekarze powiedzieli, że będziesz
żył.
- Bywało lepiej. A ty? - spojrzał wymownie w stronę moich
zakrytych przez bluzę nadgarstków.
- W porządku. - odpowiedziałam pospiesznie, starając brzmieć
na pewną siebie. Nie mogłam uwierzyć, że w takiej chwili Harry nie martwił się
o swój stan, tylko o taką głupią, błahą rzecz. To naprawdę jest Anioł, ja nie
żartuję.
- Na pewno? - zapytał podejrzliwie.
- Mhm.
- Pokaż. - rozkazał, na co ja cofnęłam się o krok.
- Nie – przełknęłam ślinę
czując, jak moje serce zaczyna swój dziki wyścig.
- Pokaż.
- Harryyy… - jęknęłam cicho, utwierdzając go w przekonaniu,
że wcale nie jest w porządku.
- Nie zmuszaj mnie, żeby stąd wstał.
- Nie możesz…
- Przekonamy się? - chłopak jednym ruchem ręki oderwał
kroplówkę i chwycił się barierki, próbując wstać.
- Nie! Stój! - krzyknęłam przerażona, bo wiedziałam, co może
się stać. To nie są żarty.
- W takim razie masz tu podejść, albo odłączę rurkę od
kolana.
Powoli zbliżyłam się w jego stronę, z bijącym sercem. Ten
chwycił mnie za bluzę, abym nie mogła się ruszyć. Nie chciałam tego robić, ale
chociaż raz powinnam przestać myśleć egoistycznie.
- Dobrze, teraz odsłoń rękę. - poinstruował, a ja tylko
fuknęłam na niego i odwróciłam się plecami.
Ten wówczas delikatnie podwinął
rękaw.
- Oh - przyśpieszenie jego oddechu nie świadczyło o tym, że
jest w porządku. - Nie możesz… ty… jeśli… ugh- zaklął.- Musisz przestać, bo
inaczej…
- Tak, wiem. - syknęłam i opuściłam materiał tak, aby
zakrywał blizny. No cóż, może ostatnio przesadziłam trochę. Może nawet trochę
bardziej niż trochę.
- Amy, zaczekaj – powiedział nieco łagodniej, gdy już
chciałam odsunąć się na bezpieczną odległość.
- To… wcale się nie polepsza,
prawda? To znaczy… jest coraz gorzej?
- Uh. - przytaknęłam cicho.
- Opowiedz mi o tym. - spojrzał na mnie z troską w oczach i
czymś jeszcze, ale na obecną chwilę nie umiałam tego odkryć. Może byłam zbyt
zdesperowana?- Proszę.
Wiedziałam, że ta rozmowa nadejdzie prędzej, czy później, to
tylko kwestia czasu. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, nad którego
realizacją wahałam się tylko chwilę.
- Jak ty opowiesz mi o swojej pracy.
- Ty pierwsza.
______________________________
Jejku przepraszam was! Niektórzy tak długo czekali na ten rozdział, a ja go jeszcze tak spieprzyłam, przepraszam! Zdaję sobie sprawę, że wyszedł tak do dupy, następny powinien być lepszy.
Chyba zmienię datę dodawania rozdziałów. Każdy będzie pojawiał się co 2 tygodnie, nie 1, jak to było dotychczas. Po prostu się nie wyrabiam, bo choć ten był napisany w 99% już dawno, to nie znalazłam nawet chwili, aby go wstawić. Wiecie, jest wystawienie ocen i te bzdury, a ja mam dodatkowo skrócony czas przez tamten wyjazd i fakt, że już we wtorek wyjeżdżam do Wiednia na koncert 1D (znowu piszę o tym jakby to nie było kompletnie nic, ja chyba nie umiem wyrażać swoich emocji). Nie chcę was straszyć tym, że w ostatnim tygodniu czerwca mam goszczę u siebie w domu wymianę młodzieżową z Niemiec, a w wakacje nie spędzę chyba ani jednej doby w domu...
Nieważne. Dziękuję Wam za wszystkie wyświetlenia i każdy komentarz, nie macie pojęcia, ile to dla mnie znaczy!
All the love,